poniedziałek, 14 grudnia 2020

Koniec

 Z racji, że pisanie rewritingu pokazało, że jednak nie potrafię zrobić porządnego thrillera, wyłączam się z tej historii. Nie będzie kolejnej części ani dodatkowych postów. Blog pozostawiam na pamiątkę.

Katari.

Ps: Dziękuję wszystkim, którzy czytali i wspierali w tym. To zostanie na długo w pamięci.

poniedziałek, 25 maja 2020

Los Claire - odkupienie FINAŁ


Notatka pisana oczami Tobiasa.

Byłem osierocony, mając czternaście lat. Do tej pory pamiętałem śmierć matki. Rak pożarł ją całkowicie, a ojciec zapił się na śmierć. Nie poradził sobie z moim wychowaniem, choć mógł poprosić o pomoc. Duma mu nie pozwalała. Gdyby nie Claire, skończyłbym tak, jak on lub gorzej.
Gdy wysłuchałem całej historii o tym miejscu, przeżyłem wewnętrzny wstrząs. "Lagoona" zabijała ich.

- Nie popieram zabijania, ale rozumiem wasze powody. - Westchnąłem, spoglądając na dzieciaki. - To przeszłość. Liczy się teraźniejszość. - Wyjaśniłem. - Pomogę wam.
- Bezinteresownie? Niemożliwe. - Panna Marclin nadal zachowywała ostrożność. Nie dziwiło mnie to ani trochę. Zwłaszcza że miała krew na rękach. Ukrywała prawdę, ale teraz każdy skupiał się na jednym celu. Ratowaniu niewinnych.
- Możemy zostawić to na później? - Poprosiła Caroline. Najbardziej rozsądna z kobiet, bo wiedziała, że dalsze kłótnie nie miały sensu. Tylko utrudniały działanie.
- O ile przeżyjemy. - Tak pesymistycznej dziewczynki nigdy nie poznałem. Lucia Corell wycierpiała zbyt wiele, a jednak walczyła.
- Musimy. - Stwierdziła liderka grupy. Łatwo mogłem odgadnąć, jakie posiadali role. Wszystko opowiedzieli we własnej historii, która przelewała się w najgorszy koszmar, a ja sprowadziłem im większe piekło. Było mi wstyd.
- To nie jest pożegnanie, Lucia. Jeszcze się zobaczymy. - Uśmiechnęła się fałszywie. - Sprawdzimy wpierw pralnię, a potem zbadamy dokładnie piwnicę.
- Razem? - Spytała niepewnie.
- Razem.

Znałem każde pomieszczenie w budynku i mógłbym chodzić po nim z zamkniętymi oczami, żeby trafić do najmniejszej części na parterze. Z jakiegoś powodu Caroline zastygła przed wejściem. Santori trzymała ją za rękę. Myślałem, że powiedzieli mi o wszystkim. Jak wyglądało między nami zaufanie? Zatajanie informacji? Nie pojmowałem tego.

- Stało się tu coś? - Spytałem zaintrygowany.
- Marco. - Wyłkała. - Tu go znaleźliśmy. Był... Był martwy. - Zakryła twarz w dłoniach.
- Musisz być silna, Caroline. Oni cię potrzebują. - Uniosłem ton. - Ocknij się! Nie cofniesz czasu! - Próbowałem mówić tak, aby nie brzmiało zbyt agresywnie, a jednak jej siła była potrzebna dzieciakom.
- Tu się zgodzę. Nie rozpamiętuj tego i działajmy. - Odezwała się May nieco łagodnym tonem.

Zaczęliśmy świecić po kątach, badając nawet maleńkie dziury w ścianach. Ostrożnie chodziliśmy, wypatrując zagrożenia.

- Mam jedną. - Odezwała się młoda, świecąc nad koszem. Zamaskowana między niewielką szczeliną w panelu.
- Rozbroję ją. - Ostrożnie kucnąłem, przyglądając się bliżej. - Potrzebuję jakiegoś nożyka. Coś ostrego.
- Proszę. - Evangeline podała scyzoryk.
- Dziękuję. - Wykazałem wdzięczność, a następnie skupiłem się na wyznaczonym zadaniu. - Więc Claire nieświadomie je rozstawiła? - Bardziej zapytałem samego siebie, myśląc nad sytuacją. - A ja chciałem was zniszczyć.

Przeciąłem metalową linkę, chwytając wolną dłonią za drugi koniec. Powoli ciągnąłem w swoją stronę. Robiłem to bardzo ostrożnie. Bóg jeden wiedział, w co wpadliśmy.

- Mam szkodnika. - Na sznurku wisiały odłamki szkła. - Trzeba odciąć jeszcze tutaj. - Wskazałem na ledwo widoczną linkę, która łączyła się z kolejnym mechanizmem. - Piła tarczowa?
- Nasz chleb powszedni. - May wzruszyła ramionami, zabierając ostrze. Płynnym ruchem przecięła pułapkę. - W piwnicy będzie tego więcej.
- Nienawidzę tego. - Warknęła nastolatka, choć na twarzy malował się smutek. Rozpacz. - Nie możemy użyć głównego wejścia?
- Nie zdążymy pozbyć się wszystkich na korytarzu, więc to jedyne wyjście. No i mniej tłoczne. - Stwierdziła niechętnie liderka. Stąpała twardo po ziemi, a jednak spokojnie.
- Nikt nie lubi takich miejsc, ale jeśli tylko w ten sposób wyprowadzimy sieroty, trzeba uzbroić się w odwagę. - Zasugerowałem dzieciakom. - Możecie mi nadal nie udać, ale jestem po waszej stronie. Wiem, co to znaczy zostać samemu i czekać, aż ktoś zabierze do bezpiecznego domu. Wiem, bo sam przeżyłem z Claire pięć lat i nie chciałbym, żeby ktoś ucierpiał. To miejsce miało być opoką, a nie więzieniem.
- W tym zgadzają się wszyscy. - Uznała z powagą Evangeline.

Bez większego przedłużania postawiliśmy krok do przodu. Włosy jeżyły się na głowie. Nieprzyjemny chłód doskwierał ciało. Włączyłem latarkę. Teraz wiedziałem, dlaczego tak unikali tego pomieszczenia. Gdybym nie widział na własne oczy, pomyślałbym, że policja ściemniała o znalezionych ciałach w piwnicy.
Zeszliśmy dalej. Dźwięk tarczy zmusił do zaniechania czynności.

- Uwaga! - Krzyknęła Lucia, rzucając się na mnie. O mały włos, a piła wbiłaby się w głowę. Serce łomotało bez opamiętania.
- Cholera! - Starałem się zebrać myśli. - Za blisko. - Walczyłem z oddechem. - Dziękuję, ale... Powinnaś uważać.
- To najdziwniejsze podziękowania, jakie mogłam usłyszeć w swoim życiu. - Zachichotała. - Nie takie rzeczy się znosiło.
- Co nie znaczy, że dołączam do waszej szajki. - Parsknąłem śmiechem, przywracając kontrolę nad rytmem zmęczonego organu.
- Jesteś na to za stary. - Zaśmiała się May. - Dobra. Świećcie przed siebie i bez pośpiechu. Inaczej będzie krucho. - Spoważniała na dźwięk kolejnego układu sieci. - Na ziemię!

Ze ściany wystrzeliła seria noży. W porę uchroniłem się przed atakiem, leżąc płasko do ziemi. Podniosłem głowę, spoglądając na pozostałych.

- Wszyscy cali? - Spytałem dla pewności, podnosząc się do pionu.
- Nie musisz, aż tak udawać. Poza tym lepiej wiemy od ciebie, jak przetrwać. - Gniew rósł w Santori. Nadal pamiętała.
- May, odpuśćmy. Chce dla nas dobrze, więc uspokój się. - Poprosiła, podchodząc do przyszywanej siostry. - Lucia, jesteś cała?
- Jak najbardziej. Rozmontujmy pozostałe. - Uśmiechnęła się ciepło.

Podziwiałem jej waleczność. Jak na swój wiek posiadała większą odwagę od weteranów wojny. Jednak coś przykuło moją uwagę. Krople krwi, które brudziły podłoże. Ktoś zgrywał twardziela, a może mózg zbyt wiele doświadczył w tych śmiertelnych minutach.
Rozmontowałem kolejne pułapki. Kobieta miała fioła na punkcie ostrych narzędzi.

- Wiecie... Catalina nas... Uwielbia. - Przerywał się głos. - I może ją... Zwerbujemy... Do... Colii.
- Lucia! - Krzyknęła Caroline, biorąc ją w ramiona. Drżała, a posoka wylewała się z brzucha. - Nie!
- Jasny gwint! To jego wina! Znowu go ochroniła. - Dziewczyna wciąż nie odpuszczała. Karmiła się nienawiścią.
- Nie... To ja... Spóźniłam się. - Krztusiła się, wypluwając krew z ciągłym uśmiechem na twarzy.
- Nie zamykaj oczu. - Od razu zdjąłem kurtkę, zaciskając na ranie i przy okazji zabezpieczając noże. - Słyszysz mnie? Skoro nie boisz się mnie, walcz dalej. Życie nie jest straszne.
- Było... Warto. - W dłoni trzymała bransoletkę. - Odwaga. - Zaczęła wymieniać. - Otwartość. - Łzy pojawiły się w oczach. - Lojalność. - Głos załamywał się. - I... Inteligencja i...
- Ambicja. To cechy, które nas wyróżniają. - Silnie trzymała ranną za rękę, powstrzymując się od płaczu.
- To cechy, które zaprowadziły nas... Nas do wolności. - Dokończyła Santori, schylając głowę ku ziemi.
- Jesteśmy Colią. J... Jesteśmy rodziną. - Mimowolnie dłoń upadła. Iskry życia zastąpiły, puste ślepia.

Patrzyłem na to, obserwując zrozpaczone kobiety. Milczałem, gdyż nie miałem nic do powiedzenia.

NAPISY KOŃCOWE

Claire wzięła sprawy w swoje ręce i zdecydowała się zburzyć sierociniec, aby stworzyć lepszy dom dla sierot. Władze miasta wsparły projekt, gdy ona walczyła z wewnętrznym demonem w trakcie terapii. Juan wraz z Cataliną odnaleźli nowy dom u przyjaciółki Claire, zaś Valeria trafiła pod opiekę Evangeline. Jedynie Caroline i May powróciły na studia, cierpiąc nadal po stracie Luci. Po tych wszystkich zdarzeniach Tobias wyrzucił akta dotyczące śledztwa. Papier pożarł ogień.

KONIEC.

------
Jestem w szoku, że tyle wyszło słów. Pisałam na sześciu stronach zeszytu, oglądając fabułę gry. Trzeba być porządnie zakręconym, żeby tak robić. Tak czy owak, bardzo dziękuję wszystkim czytelnikom, którzy tu zaglądali. Katari robi sobie przerwę. Raczej nie na kolejne pięć lat, ale to czas pokaże. Muszę zaplanować trzecią część, a i tak jest dużo do roboty. Głównie edycja. Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni z tej historii i jeśli uda się wydać ją, sięgnięcie po swój egzemplarz. Marzenie, ale jednak staram się je zrealizować. Trzymajcie się zdrowo. Odmeldowuję się. ;)

czwartek, 21 maja 2020

Los Eve - dlatego nazywają nas bezbronnymi


Nie mieliśmy czasu na dalsze kłótnie czy wypominanie popełnionych błędów, które skruszyły zaufanie w naszej drużynie, a co gorsza, musieliśmy odpuścić Tobiasowi z zemstą. Teraz liczyło się tylko aby ocalić sieroty. Nikt nie myślał inaczej.
Zanim jednak mieliśmy ruszyć do misji, potrzebowaliśmy Lucię, a na to składało się wiele powodów.

- Zwykle jest w centrum wydarzeń, a teraz, jakby makiem zasiało. - Rozejrzała się na wszystkie strony. - Widzieliście ją?
- Raczej nie wyszła z sierocińca. - Pomyślałam głośno. - Chyba siedzi z Claire albo Cataliną.
- Catalina została w szpitalu. Później ktoś po nią przyjedzie. - Wyjaśniła Carol. - No dobra. Poszukam jej.
- Nie musisz. - Na głos młodej odwróciłam się. Stała na schodach z opuszczoną głową. Była bez życia. - Co kombinujecie? Znowu ktoś ma zginąć?
- Lucia. - Warknęła, sygnalizując wzrokiem. - Nikt nie umarł.
- Nie mamy na to czasu! Zostały nam trzy godziny, zanim...

Na dźwięk mechanizmu staliśmy sparaliżowani. Śledczy jako jedyny zachowywał trzeźwość umysłu, wyciągając broń bez pośpiechu. Zerknął na chwilę i znowu schował. Zaczął się śmiać.

- Świetny żart, dzieciaki. Naprawdę świetny.
- Człowieku, ten dom ich zabija! - Wrzasnęłam, nie powstrzymując się od wulgaryzmów. - Twoja kochana Maner robiła wszystko, żeby zatrzymać dzieci przy sobie. Zrobiła te pułapki, które zabiły Andre, tamte sieroty w piwnicy i każdego, kto próbował uciec. Ty nawet, kurwa nie wiesz, co tu się działo.
- To akurat przez plan Tox. - Wtrąciła się May.
- Zaraz... O czym wy mówicie? Na serio postradaliście zmysły? - Wybuchnął śmiechem. - Jakie to żałosne.
- Żałosne? - Lucia była gotowa do ataku. Czułam, że coś zrobi. - To ty jesteś żałosny. Wiesz czemu? Bo bronisz morderczynię! No i miałeś rację! To my ją zabiliśmy! Tak! Takie dzieciaki, które chciały normalnego domu, spaliły ją żywcem. Gdybyś słyszał te okrzyki radości, nie zapomniałbyś ich do końca życia. Coś pięknego.
- Lucia, starczy! - Tym razem Carol próbowała przystopować nastolatkę. Widać, że długo trzymała w sobie ten balast emocjonalny. - Liczy się to, co jest teraz. Jeśli nam nie pomoże, trudno. Poradzimy sobie. - Położyła rękę na ramieniu.
- Nie boję się go. - Lustrowała go wzrokiem. - Jeśli nas nie wysłucha, zginie. To proste. Nawet Claire tego nie chciała. - Na moment przerwała, zbliżając się do niego niebezpiecznie blisko. Niemal stykali się twarzą. - Powiedziała, że nas kocha, jak własne dzieci, więc pomóż nam pozbyć się pułapek, żeby zabrać stąd te sieroty. Byłeś jednym z nich.
- Byłem. - Stwierdził z powagą. - Więc opowiedzcie mi wszystko od początku.

------
Jest straszny natłok dialogów, dlatego ostatni rozdział postaram się mocniej rozbudować. Potrzebuję czasu, a tymczasem piszcie czy ogólnie ta seria przypadła wam do gustu. Bez opinii recenzentów ciężko mi zrozumieć nad czym powinnam popracować i czy jest coś, co przyciąga do historii.

Zawsze możecie napisać maila na  yoanka2415@gmail.com

Trzymajcie się ciepło i zdrowo.

poniedziałek, 18 maja 2020

Los May - dwie dusze


Już wystarczający rozpętał się chaos w sierocińcu, dlatego zabrałam Eve do kuchni. Z szafki wyciągnęłam buteleczkę alkoholu. Nasączyłam wacik, dotykając nim nozdrzy dziewczyny.

- May? - Gwałtownie ruszyła się. W porę złapałam, nim wylądowała na ziemi. - C... Co jest grane?
- Podobno miałaś zbyt wiele przeżyć i wcale się nie dziwię. - Podałam szklankę pełną wody. - Już lepiej?
- Sama nie wiem. Chyba widziałam coś, czego nie powinnam zobaczyć. - To mówiąc, spojrzała na mnie. - Trudno wyjaśnić.
- Sporo się działo, a o twoich mocach wiem. - Zachichotałam. - Opowiadaj.

Przyjaciółka chwyciła za naczynie, choć drżąca dłoń nie pomagała. Usiadłam obok niej i objęłam ręce. Musiała poczuć wsparcie, bo wszyscy tkwili w tym samym gównie.

- Miałam dostęp... Do jego wspomnień. Byłaś tam. - Przeraźliwe spojrzenie przeszyło na wylot. - Czułam to, co ty. Ten ból, jak...
- Cholera, Eve! - Bez namysłu rzuciłam jej się w ramiona. - To było moje cierpienie. Nie chcę, żebyś doświadczała tego samego.
- Chciałam... Chciałam znać jego... Plan. Przepraszam, May. - Zaczęła szlochać.
- To ja przepraszam. Mogłam być silniejsza. - Zacisnęłam pięści.

Nagle drzwi otworzyły się, skrzypiąc przy tym. Dwie osoby zbliżały się nieuchronnie. Nie miałam broni, więc pomyślałam o nożu kuchennym. Stanęłam przed Eve, będąc jej obrońcą. Oddech przyspieszył, a kroki były bardziej stanowcze.

- Tobias! - Krzyknęłam, aż zamachnęłam się ostrzem. Uniknął draśnięcia. - Co... Co on tu robi?!
- Przysługa za przysługę. - Zza jego pleców wyłoniła się Carol. - Więc nikt nikogo nie zabija.
- Wspierasz go? Po tym, co zrobił?! - Wrzeszczałam na cały regulator głosu. - Carol!
- Pomógł mi, więc teraz kolej na spłatę długów. - Mówiła tak spokojnie, lecz mózg wciąż nie wyłapywał tego. O co tu chodziło? Słuchałam dalej. - Okazuje się, że ma ten sam cel, co my. - Na moment przerwała. - Chce uratować sierociniec.
- Wiem, że posunąłem się za daleko, ale beze mnie nie dacie rady. Poza tyn, to dla Claire. Nie zapomnę, jak mnie wychowała.

Odwróciłam się plecami, spoglądając w okno. Czy zaufanie śledczemu nie byłoby błędem? Zbyt mocno patrzyłam na tę sprawę egoistycznie. To, że skrzywdził mnie, nie oznaczało, aby sieroty płaciły za to wyższą cenę. Cenę życia.

- May? - Skrzyżowały się spojrzenia całej trójki.
- Chyba nie mam innego wyboru.

-------
Jest dość chaotycznie jak na ostatnie dni maja (dobra, tygodnie). Przepraszam ponownie za poślizg. Przybyło mi innych hobby, więc czas troszeczkę się obsuwa. Granie na gitarze, nauka chwytów i same ćwiczenia dla kondycji też weszły do grafiku. Jednak czasami po prostu nie mam weny na pisanie, a choć zostały ostatnie dwa rozdziały, przymierzam się długo jak to spiąć w ładną całość. Trzymajcie się ciepło.

piątek, 15 maja 2020

Los Carol - w milczeniu


Szpital. Nienawidziłam tego miejsca, choć przez ciało przechodziły dreszcze. Nieważne czy byłam jako pacjent lub w ramach odwiedzin, czułam się tak samo. Tym razem wspierałam Catalinę, przechodząc przez białe korytarze bez myśli o ucieczce. Sterylność tego miejsca uderzała w nozdrza.

- Na pewno dobrze się czujesz? - Zapytała zatroskana.
- Jestem tu dla ciebie. Nic więcej się nie liczy. - Chwyciłam ją za rękę i podeszłam pod salę. Chłopak spał z maską tlenową. Większość ciała pokrywały bandaże. - A ty? Trzymasz się?
- Wreszcie go widzę. Jest ze mną! - Pisnęła radośnie. - Juan, nie zostawiłeś mnie! - Szybkim krokiem wparowała do pomieszczenia, nie martwiąc się o wyrzucenie.

Usiadłam na wolnym krześle, wpatrując się w szklane okno pokoju, gdzie leżał. Siostra tuliła go łagodnie, uważając na poranioną skórę. Uśmiechała się. Szkoda, że pozostałe sieroty nie mogły choćby na moment zaznać odrobinę szczęścia.

- A jednak cię znalazłem, panno Teklei. - Na głos śledczego znieruchomiałam. - Spokojnie. Nie mam złych zamiarów.
- To samo mówiłeś, May? Powiedziała mi. - Przegryzłam wargę. - Powinieneś gnić w więzieniu! - Warknęłam, a następnie odwróciłam się, mierząc oponenta wzrokiem. - Czego jeszcze chcesz?
- Zrozumieć, co jest w was tak niezwykłego, że Claire broni was jak tylko się da.
- Niezwykłego? - Prychnęłam. - Może dlatego, że jesteśmy dla siebie jedną, wielką rodziną. - Stwierdziłam niechętnie. - Jeśli znowu spróbujesz kogoś tknąć, doniosę mojemu ojcu. Nie wiem, czy wiesz, ale miał do czynienia z takimi jak ty. Mówi, że taka praca, a dla mnie brzmi niczym prawdziwy obowiązek odpowiedzialnego obywatela Rafesten. - Na moment przerwałam, spoglądając na Catalinę. - Widzisz to? Zjednoczone rodzeństwo, których nic nie rozdzieli, a wiele już musieli przeżyć.

Tobias milczał jak zaklęty. Być może produkowałam się nadaremno lub zbyt wiele myślałam o tym, co działo się w sierocińcu. Troski nie znikały. Umysł nie potrafił wyprzeć koszmarnych wspomnień minionego półrocza.
Odsunęłam się od śledczego, aby podejść do lekarza.

- Doktorze. - Złapałam mężczyznę, zanim dostrzegł dziewczynkę. - Jestem od pani Claire Clayton. Chciałam w jej imieniu zapytać o stan Juana.
- A jakiś papierek na to? - Spojrzał nieufnie.
- Ja to załatwię. - Wtrącił się policjant. - Ten chłopak może być ważnym świadkiem zbrodni. - Okazał swój dokument tożsamości z przybitą pieczęcią funkcjonariusza oraz symboliczną odznaką.
- W tej chwili stan jest ciężki, ale stabilny. Prosiłbym raczej poczekać na lepszy moment. - Wyjaśnił specjalista, zostawiając nas samych.
- Dlaczego mi pomogłeś? - Musiałam znać jego intencje.
- Żebyś ty pomogła mnie.

Mogłam się tego spodziewać. W końcu nie ma nic za darmo. Tylko czy to znaczyło, że był sojusznikiem? Może wrogiem. Trzymaj przyjaciół blisko, a wrogów jeszcze bliżej.

--------
Mała obsuwa w notkach za co przepraszam. Mam chaos w planach i całkowicie pochłonęły mnie gry z przeglądaniem ofert pracy. Nie powiem, ale napaliłam się, a jak się nakręcam, to na maksa. No to zostały trzy rozdziały.
PS: Robi się plan edycji. Wszystko powoli, bo trochę ich jest.

wtorek, 12 maja 2020

Los Luci - jedyna droga wyboru


Sieroty były w ciężkim stanie, kiedy wspominały o przeżytych koszmarach. Niektóre wręcz zatrzymywały w sobie ból tamtych dni. Siedziały, chowając twarz w dłoniach i płakały. Pragnęły nowego domu. Sierociniec musiał być zniszczony, bo było już za późno na naprawę szkód.

- Carol, potrzebna pomoc! - Głos Claire mroził krew w żyłach, a bardziej dezorientował.
- Pobiegnę i sprawdzę, o co chodzi. - Poprosiła May, nie dając chwili na odpowiedź.
- Pani Claire wróciła! - Jeden z chłopców rzucił się do wyjścia. Od razu stanęłam przed nim. - Puść mnie!
- May dowie się, co jest grane, więc bądźcie cierpliwi. - Westchnęłam, siadając na wolnym krześle.

Wciąż mając się na baczności, obserwowałam podopiecznych opiekunki. Bez krzty radości czy śmiechu. Wyglądali na martwych, a przecież nadal żyli. Tylko co to za życie w wiecznym strachu? Nie o tym marzyli. Nikt nie myślał. Zanim poznałam Colię, zachowywałam się beztrosko, ale i jak naiwnie. Ufałam każdemu, kto jedynie się uśmiechnął. Jednak zmądrzałam. Teraz pozostało mi doprowadzić sprawę do końca.

- Lucia. - Na wołanie odwróciłam się. W drzwiach stała Claire. - Musimy porozmawiać.

Powoli wstałam od stolika, pozostawiając resztę samych sobie. Nigdzie nie mogłam wypatrzyć May.

- Gabinet. - Odparła krótko, a następnie wskazała na drzwi.
- Nie możemy przy nich porozmawiać? - Spytałam pełna opanowania, choć serce łomotało mocniej. Zły znak.
- Chodźmy. - Chwyciła za rękę, ciągnąc do pomieszczenia.

Nie walczyłam z nią, żeby nie znosić większego bólu. Posłusznie udałam się wraz z nią. Z szafy wyciągnęła grubą linę i czarną taśmę. Stanęłam z boku, przyglądając się Claire. Jej zachowanie niepokoiło mnie najbardziej.
Usiadła na krześle, rozrzucając materiały na dywanie.

- Przywiąż mnie mocno, Lucia.
- Ale... Ale dlaczego? - Chwyciłam za sznur. - Po co to wszystko?
- Zabijam ich, dlatego zrób to i od razu wróć do nich. - Poprosiła. - Jesteś wciąż moją malutką kruszynką. Kocham cię, Lucio.
- To... To pożegnanie? - Łzy cisnęły się do oczu. Niechętnie zaczęłam wiązać wokół ciała. - Też cię kocham. Jesteś moją mamusią. - Wolną ręką ocierałam krople, na których pojawiały się kolejne. - Zniszczymy to miejsce i wszystko będzie dobrze. M... Musi być. - Wyjąkałam. - I... Inaczej tego... Nie widzę.
----
Pozostały cztery mini rozdziały. Dużo się dzieje. Naprawdę dużo.

sobota, 9 maja 2020

Pęknięte lustro Claire - dryfując ku końcu


Tobias był zbyt mądry, ale i sprytny, skoro w tak krótkim czasie zbliżył się do niebezpiecznej prawdy. Cokolwiek mówiłam, ignorował to, aż krzyki Eve zmusiły do reakcji.
Wybiegłam z pomieszczenia. Kucnęłam obok niej i tuliłam do siebie. Cierpiała.

- Eve, słyszysz mnie? Jestem tu. - Drżącymi rękoma próbowałam dać jakąś namiastkę spokoju.
- Dość! Przestań! - Wyła, wbijając paznokcie w głąb skóry głowy. - Zostaw mnie!
- Hej! Chcę ci pomóc. - Gładziłam czule po plecach. - Już dobrze. Oddychaj.
- C... Claire. - Spojrzała na mnie z szeroko otwartymi oczami.
- To nie dzieje się naprawdę. Jesteśmy na komisariacie policji. Miałaś wrócić do pozostałych, pamiętasz? - Położyłam rękę na ramieniu. - Eve, wszystko gra? - Spytałam zaniepokojona milczeniem.
- On... On zgwałcił... - Drżącym głosem walczyła z ciałem.
- Wiem, kochana. Wiem. Posunął się o krok za daleko.
- A ty nadal ich kryjesz. - Westchnął śledczy, który odważył się wyjść z sali. - Jesteś dziwna, Claire.

Nie skomentowałam tego. Pomogłam wstać dziewczynie. Oparła się o ramię, aby nie upaść. Ledwo utrzymywała się przytomna, wykorzystując resztki sił.

- Nie skończyliśmy jeszcze. - Warknął, zagradzając nam wyjście.
- Skończyliśmy. Teraz muszę wrócić do dzieci. Potrzebują mnie. Potem możesz szykować celę. - Machnęłam wolną dłonią, przechodząc obok niego i ruszyłam przed siebie.

Ostrożnie stawiałam kroki w ciemnościach. Większość lamp migotała, gdyż pomimo wielu lat, nikt nie wziął się za ich wymianę.

- Dla... Dlaczego... Poszłaś z nim... Na układ? - Ciało dygotało, a jednak temperatura była umiarkowana.
- To przez moje zaniedbanie Maner doszło do tych wszystkich szkód. Czuję, że muszę za nie odpokutować, więc oddam cię w ręce Colii i tam się rozstaniemy. - Wyjaśniłam, wlokąc zmęczone nogi. - Gdybym wtedy jej pomogła...
- Ale... Nie mogłaś. - Zatrzymała się w miejscu, puszczając moje ramię. - Po... Prostu...
- Eve! - Krzyknęłam, łapiąc ją przed zderzeniem z kostką brukową.

Podniosłam chorą z ziemi, niczym panną młodą, a następnie szybszym chodem zaczęłam podążać w stronę budynku. Wiedziałam, że pobyt w szpitalu mógł pomóc Eve, ale miała tam złe doświadczenia. Nie musiałam zgadywać, bo odpowiedź była banalna do odgadnięcia. Użyła mocy. Mocy? Bardziej przeklętego stanu po planie Tox.

- Carol, potrzebna pomoc! - Zawołałam liderkę grupy. Weszłam dalej. - Halo?
- Nie ma jej. - Odezwała się May, wychodząc z tłumu dzieciaków. - Co z nią?
- Zbyt wiele przeżyła w życiu.
---------
I tak się kończy przedostatnia mini seria. Pozostało pięć rozdziałów. Gotowi? Ostatni tydzień to rozstrzygnie.