Notatka pisana oczami Tobiasa.
Byłem osierocony, mając czternaście lat. Do tej pory pamiętałem śmierć matki. Rak pożarł ją całkowicie, a ojciec zapił się na śmierć. Nie poradził sobie z moim wychowaniem, choć mógł poprosić o pomoc. Duma mu nie pozwalała. Gdyby nie Claire, skończyłbym tak, jak on lub gorzej.
Gdy wysłuchałem całej historii o tym miejscu, przeżyłem wewnętrzny wstrząs. "Lagoona" zabijała ich.
- Nie popieram zabijania, ale rozumiem wasze powody. - Westchnąłem, spoglądając na dzieciaki. - To przeszłość. Liczy się teraźniejszość. - Wyjaśniłem. - Pomogę wam.
- Bezinteresownie? Niemożliwe. - Panna Marclin nadal zachowywała ostrożność. Nie dziwiło mnie to ani trochę. Zwłaszcza że miała krew na rękach. Ukrywała prawdę, ale teraz każdy skupiał się na jednym celu. Ratowaniu niewinnych.
- Możemy zostawić to na później? - Poprosiła Caroline. Najbardziej rozsądna z kobiet, bo wiedziała, że dalsze kłótnie nie miały sensu. Tylko utrudniały działanie.
- O ile przeżyjemy. - Tak pesymistycznej dziewczynki nigdy nie poznałem. Lucia Corell wycierpiała zbyt wiele, a jednak walczyła.
- Musimy. - Stwierdziła liderka grupy. Łatwo mogłem odgadnąć, jakie posiadali role. Wszystko opowiedzieli we własnej historii, która przelewała się w najgorszy koszmar, a ja sprowadziłem im większe piekło. Było mi wstyd.
- To nie jest pożegnanie, Lucia. Jeszcze się zobaczymy. - Uśmiechnęła się fałszywie. - Sprawdzimy wpierw pralnię, a potem zbadamy dokładnie piwnicę.
- Razem? - Spytała niepewnie.
- Razem.
Znałem każde pomieszczenie w budynku i mógłbym chodzić po nim z zamkniętymi oczami, żeby trafić do najmniejszej części na parterze. Z jakiegoś powodu Caroline zastygła przed wejściem. Santori trzymała ją za rękę. Myślałem, że powiedzieli mi o wszystkim. Jak wyglądało między nami zaufanie? Zatajanie informacji? Nie pojmowałem tego.
- Stało się tu coś? - Spytałem zaintrygowany.
- Marco. - Wyłkała. - Tu go znaleźliśmy. Był... Był martwy. - Zakryła twarz w dłoniach.
- Musisz być silna, Caroline. Oni cię potrzebują. - Uniosłem ton. - Ocknij się! Nie cofniesz czasu! - Próbowałem mówić tak, aby nie brzmiało zbyt agresywnie, a jednak jej siła była potrzebna dzieciakom.
- Tu się zgodzę. Nie rozpamiętuj tego i działajmy. - Odezwała się May nieco łagodnym tonem.
Zaczęliśmy świecić po kątach, badając nawet maleńkie dziury w ścianach. Ostrożnie chodziliśmy, wypatrując zagrożenia.
- Mam jedną. - Odezwała się młoda, świecąc nad koszem. Zamaskowana między niewielką szczeliną w panelu.
- Rozbroję ją. - Ostrożnie kucnąłem, przyglądając się bliżej. - Potrzebuję jakiegoś nożyka. Coś ostrego.
- Proszę. - Evangeline podała scyzoryk.
- Dziękuję. - Wykazałem wdzięczność, a następnie skupiłem się na wyznaczonym zadaniu. - Więc Claire nieświadomie je rozstawiła? - Bardziej zapytałem samego siebie, myśląc nad sytuacją. - A ja chciałem was zniszczyć.
Przeciąłem metalową linkę, chwytając wolną dłonią za drugi koniec. Powoli ciągnąłem w swoją stronę. Robiłem to bardzo ostrożnie. Bóg jeden wiedział, w co wpadliśmy.
- Mam szkodnika. - Na sznurku wisiały odłamki szkła. - Trzeba odciąć jeszcze tutaj. - Wskazałem na ledwo widoczną linkę, która łączyła się z kolejnym mechanizmem. - Piła tarczowa?
- Nasz chleb powszedni. - May wzruszyła ramionami, zabierając ostrze. Płynnym ruchem przecięła pułapkę. - W piwnicy będzie tego więcej.
- Nienawidzę tego. - Warknęła nastolatka, choć na twarzy malował się smutek. Rozpacz. - Nie możemy użyć głównego wejścia?
- Nie zdążymy pozbyć się wszystkich na korytarzu, więc to jedyne wyjście. No i mniej tłoczne. - Stwierdziła niechętnie liderka. Stąpała twardo po ziemi, a jednak spokojnie.
- Nikt nie lubi takich miejsc, ale jeśli tylko w ten sposób wyprowadzimy sieroty, trzeba uzbroić się w odwagę. - Zasugerowałem dzieciakom. - Możecie mi nadal nie udać, ale jestem po waszej stronie. Wiem, co to znaczy zostać samemu i czekać, aż ktoś zabierze do bezpiecznego domu. Wiem, bo sam przeżyłem z Claire pięć lat i nie chciałbym, żeby ktoś ucierpiał. To miejsce miało być opoką, a nie więzieniem.
- W tym zgadzają się wszyscy. - Uznała z powagą Evangeline.
Bez większego przedłużania postawiliśmy krok do przodu. Włosy jeżyły się na głowie. Nieprzyjemny chłód doskwierał ciało. Włączyłem latarkę. Teraz wiedziałem, dlaczego tak unikali tego pomieszczenia. Gdybym nie widział na własne oczy, pomyślałbym, że policja ściemniała o znalezionych ciałach w piwnicy.
Zeszliśmy dalej. Dźwięk tarczy zmusił do zaniechania czynności.
- Uwaga! - Krzyknęła Lucia, rzucając się na mnie. O mały włos, a piła wbiłaby się w głowę. Serce łomotało bez opamiętania.
- Cholera! - Starałem się zebrać myśli. - Za blisko. - Walczyłem z oddechem. - Dziękuję, ale... Powinnaś uważać.
- To najdziwniejsze podziękowania, jakie mogłam usłyszeć w swoim życiu. - Zachichotała. - Nie takie rzeczy się znosiło.
- Co nie znaczy, że dołączam do waszej szajki. - Parsknąłem śmiechem, przywracając kontrolę nad rytmem zmęczonego organu.
- Jesteś na to za stary. - Zaśmiała się May. - Dobra. Świećcie przed siebie i bez pośpiechu. Inaczej będzie krucho. - Spoważniała na dźwięk kolejnego układu sieci. - Na ziemię!
Ze ściany wystrzeliła seria noży. W porę uchroniłem się przed atakiem, leżąc płasko do ziemi. Podniosłem głowę, spoglądając na pozostałych.
- Wszyscy cali? - Spytałem dla pewności, podnosząc się do pionu.
- Nie musisz, aż tak udawać. Poza tym lepiej wiemy od ciebie, jak przetrwać. - Gniew rósł w Santori. Nadal pamiętała.
- May, odpuśćmy. Chce dla nas dobrze, więc uspokój się. - Poprosiła, podchodząc do przyszywanej siostry. - Lucia, jesteś cała?
- Jak najbardziej. Rozmontujmy pozostałe. - Uśmiechnęła się ciepło.
Podziwiałem jej waleczność. Jak na swój wiek posiadała większą odwagę od weteranów wojny. Jednak coś przykuło moją uwagę. Krople krwi, które brudziły podłoże. Ktoś zgrywał twardziela, a może mózg zbyt wiele doświadczył w tych śmiertelnych minutach.
Rozmontowałem kolejne pułapki. Kobieta miała fioła na punkcie ostrych narzędzi.
- Wiecie... Catalina nas... Uwielbia. - Przerywał się głos. - I może ją... Zwerbujemy... Do... Colii.
- Lucia! - Krzyknęła Caroline, biorąc ją w ramiona. Drżała, a posoka wylewała się z brzucha. - Nie!
- Jasny gwint! To jego wina! Znowu go ochroniła. - Dziewczyna wciąż nie odpuszczała. Karmiła się nienawiścią.
- Nie... To ja... Spóźniłam się. - Krztusiła się, wypluwając krew z ciągłym uśmiechem na twarzy.
- Nie zamykaj oczu. - Od razu zdjąłem kurtkę, zaciskając na ranie i przy okazji zabezpieczając noże. - Słyszysz mnie? Skoro nie boisz się mnie, walcz dalej. Życie nie jest straszne.
- Było... Warto. - W dłoni trzymała bransoletkę. - Odwaga. - Zaczęła wymieniać. - Otwartość. - Łzy pojawiły się w oczach. - Lojalność. - Głos załamywał się. - I... Inteligencja i...
- Ambicja. To cechy, które nas wyróżniają. - Silnie trzymała ranną za rękę, powstrzymując się od płaczu.
- To cechy, które zaprowadziły nas... Nas do wolności. - Dokończyła Santori, schylając głowę ku ziemi.
- Jesteśmy Colią. J... Jesteśmy rodziną. - Mimowolnie dłoń upadła. Iskry życia zastąpiły, puste ślepia.
Patrzyłem na to, obserwując zrozpaczone kobiety. Milczałem, gdyż nie miałem nic do powiedzenia.
NAPISY KOŃCOWE
Claire wzięła sprawy w swoje ręce i zdecydowała się zburzyć sierociniec, aby stworzyć lepszy dom dla sierot. Władze miasta wsparły projekt, gdy ona walczyła z wewnętrznym demonem w trakcie terapii. Juan wraz z Cataliną odnaleźli nowy dom u przyjaciółki Claire, zaś Valeria trafiła pod opiekę Evangeline. Jedynie Caroline i May powróciły na studia, cierpiąc nadal po stracie Luci. Po tych wszystkich zdarzeniach Tobias wyrzucił akta dotyczące śledztwa. Papier pożarł ogień.
KONIEC.
------
Jestem w szoku, że tyle wyszło słów. Pisałam na sześciu stronach zeszytu, oglądając fabułę gry. Trzeba być porządnie zakręconym, żeby tak robić. Tak czy owak, bardzo dziękuję wszystkim czytelnikom, którzy tu zaglądali. Katari robi sobie przerwę. Raczej nie na kolejne pięć lat, ale to czas pokaże. Muszę zaplanować trzecią część, a i tak jest dużo do roboty. Głównie edycja. Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni z tej historii i jeśli uda się wydać ją, sięgnięcie po swój egzemplarz. Marzenie, ale jednak staram się je zrealizować. Trzymajcie się zdrowo. Odmeldowuję się. ;)