poniedziałek, 14 grudnia 2020

Koniec

 Z racji, że pisanie rewritingu pokazało, że jednak nie potrafię zrobić porządnego thrillera, wyłączam się z tej historii. Nie będzie kolejnej części ani dodatkowych postów. Blog pozostawiam na pamiątkę.

Katari.

Ps: Dziękuję wszystkim, którzy czytali i wspierali w tym. To zostanie na długo w pamięci.

poniedziałek, 25 maja 2020

Los Claire - odkupienie FINAŁ


Notatka pisana oczami Tobiasa.

Byłem osierocony, mając czternaście lat. Do tej pory pamiętałem śmierć matki. Rak pożarł ją całkowicie, a ojciec zapił się na śmierć. Nie poradził sobie z moim wychowaniem, choć mógł poprosić o pomoc. Duma mu nie pozwalała. Gdyby nie Claire, skończyłbym tak, jak on lub gorzej.
Gdy wysłuchałem całej historii o tym miejscu, przeżyłem wewnętrzny wstrząs. "Lagoona" zabijała ich.

- Nie popieram zabijania, ale rozumiem wasze powody. - Westchnąłem, spoglądając na dzieciaki. - To przeszłość. Liczy się teraźniejszość. - Wyjaśniłem. - Pomogę wam.
- Bezinteresownie? Niemożliwe. - Panna Marclin nadal zachowywała ostrożność. Nie dziwiło mnie to ani trochę. Zwłaszcza że miała krew na rękach. Ukrywała prawdę, ale teraz każdy skupiał się na jednym celu. Ratowaniu niewinnych.
- Możemy zostawić to na później? - Poprosiła Caroline. Najbardziej rozsądna z kobiet, bo wiedziała, że dalsze kłótnie nie miały sensu. Tylko utrudniały działanie.
- O ile przeżyjemy. - Tak pesymistycznej dziewczynki nigdy nie poznałem. Lucia Corell wycierpiała zbyt wiele, a jednak walczyła.
- Musimy. - Stwierdziła liderka grupy. Łatwo mogłem odgadnąć, jakie posiadali role. Wszystko opowiedzieli we własnej historii, która przelewała się w najgorszy koszmar, a ja sprowadziłem im większe piekło. Było mi wstyd.
- To nie jest pożegnanie, Lucia. Jeszcze się zobaczymy. - Uśmiechnęła się fałszywie. - Sprawdzimy wpierw pralnię, a potem zbadamy dokładnie piwnicę.
- Razem? - Spytała niepewnie.
- Razem.

Znałem każde pomieszczenie w budynku i mógłbym chodzić po nim z zamkniętymi oczami, żeby trafić do najmniejszej części na parterze. Z jakiegoś powodu Caroline zastygła przed wejściem. Santori trzymała ją za rękę. Myślałem, że powiedzieli mi o wszystkim. Jak wyglądało między nami zaufanie? Zatajanie informacji? Nie pojmowałem tego.

- Stało się tu coś? - Spytałem zaintrygowany.
- Marco. - Wyłkała. - Tu go znaleźliśmy. Był... Był martwy. - Zakryła twarz w dłoniach.
- Musisz być silna, Caroline. Oni cię potrzebują. - Uniosłem ton. - Ocknij się! Nie cofniesz czasu! - Próbowałem mówić tak, aby nie brzmiało zbyt agresywnie, a jednak jej siła była potrzebna dzieciakom.
- Tu się zgodzę. Nie rozpamiętuj tego i działajmy. - Odezwała się May nieco łagodnym tonem.

Zaczęliśmy świecić po kątach, badając nawet maleńkie dziury w ścianach. Ostrożnie chodziliśmy, wypatrując zagrożenia.

- Mam jedną. - Odezwała się młoda, świecąc nad koszem. Zamaskowana między niewielką szczeliną w panelu.
- Rozbroję ją. - Ostrożnie kucnąłem, przyglądając się bliżej. - Potrzebuję jakiegoś nożyka. Coś ostrego.
- Proszę. - Evangeline podała scyzoryk.
- Dziękuję. - Wykazałem wdzięczność, a następnie skupiłem się na wyznaczonym zadaniu. - Więc Claire nieświadomie je rozstawiła? - Bardziej zapytałem samego siebie, myśląc nad sytuacją. - A ja chciałem was zniszczyć.

Przeciąłem metalową linkę, chwytając wolną dłonią za drugi koniec. Powoli ciągnąłem w swoją stronę. Robiłem to bardzo ostrożnie. Bóg jeden wiedział, w co wpadliśmy.

- Mam szkodnika. - Na sznurku wisiały odłamki szkła. - Trzeba odciąć jeszcze tutaj. - Wskazałem na ledwo widoczną linkę, która łączyła się z kolejnym mechanizmem. - Piła tarczowa?
- Nasz chleb powszedni. - May wzruszyła ramionami, zabierając ostrze. Płynnym ruchem przecięła pułapkę. - W piwnicy będzie tego więcej.
- Nienawidzę tego. - Warknęła nastolatka, choć na twarzy malował się smutek. Rozpacz. - Nie możemy użyć głównego wejścia?
- Nie zdążymy pozbyć się wszystkich na korytarzu, więc to jedyne wyjście. No i mniej tłoczne. - Stwierdziła niechętnie liderka. Stąpała twardo po ziemi, a jednak spokojnie.
- Nikt nie lubi takich miejsc, ale jeśli tylko w ten sposób wyprowadzimy sieroty, trzeba uzbroić się w odwagę. - Zasugerowałem dzieciakom. - Możecie mi nadal nie udać, ale jestem po waszej stronie. Wiem, co to znaczy zostać samemu i czekać, aż ktoś zabierze do bezpiecznego domu. Wiem, bo sam przeżyłem z Claire pięć lat i nie chciałbym, żeby ktoś ucierpiał. To miejsce miało być opoką, a nie więzieniem.
- W tym zgadzają się wszyscy. - Uznała z powagą Evangeline.

Bez większego przedłużania postawiliśmy krok do przodu. Włosy jeżyły się na głowie. Nieprzyjemny chłód doskwierał ciało. Włączyłem latarkę. Teraz wiedziałem, dlaczego tak unikali tego pomieszczenia. Gdybym nie widział na własne oczy, pomyślałbym, że policja ściemniała o znalezionych ciałach w piwnicy.
Zeszliśmy dalej. Dźwięk tarczy zmusił do zaniechania czynności.

- Uwaga! - Krzyknęła Lucia, rzucając się na mnie. O mały włos, a piła wbiłaby się w głowę. Serce łomotało bez opamiętania.
- Cholera! - Starałem się zebrać myśli. - Za blisko. - Walczyłem z oddechem. - Dziękuję, ale... Powinnaś uważać.
- To najdziwniejsze podziękowania, jakie mogłam usłyszeć w swoim życiu. - Zachichotała. - Nie takie rzeczy się znosiło.
- Co nie znaczy, że dołączam do waszej szajki. - Parsknąłem śmiechem, przywracając kontrolę nad rytmem zmęczonego organu.
- Jesteś na to za stary. - Zaśmiała się May. - Dobra. Świećcie przed siebie i bez pośpiechu. Inaczej będzie krucho. - Spoważniała na dźwięk kolejnego układu sieci. - Na ziemię!

Ze ściany wystrzeliła seria noży. W porę uchroniłem się przed atakiem, leżąc płasko do ziemi. Podniosłem głowę, spoglądając na pozostałych.

- Wszyscy cali? - Spytałem dla pewności, podnosząc się do pionu.
- Nie musisz, aż tak udawać. Poza tym lepiej wiemy od ciebie, jak przetrwać. - Gniew rósł w Santori. Nadal pamiętała.
- May, odpuśćmy. Chce dla nas dobrze, więc uspokój się. - Poprosiła, podchodząc do przyszywanej siostry. - Lucia, jesteś cała?
- Jak najbardziej. Rozmontujmy pozostałe. - Uśmiechnęła się ciepło.

Podziwiałem jej waleczność. Jak na swój wiek posiadała większą odwagę od weteranów wojny. Jednak coś przykuło moją uwagę. Krople krwi, które brudziły podłoże. Ktoś zgrywał twardziela, a może mózg zbyt wiele doświadczył w tych śmiertelnych minutach.
Rozmontowałem kolejne pułapki. Kobieta miała fioła na punkcie ostrych narzędzi.

- Wiecie... Catalina nas... Uwielbia. - Przerywał się głos. - I może ją... Zwerbujemy... Do... Colii.
- Lucia! - Krzyknęła Caroline, biorąc ją w ramiona. Drżała, a posoka wylewała się z brzucha. - Nie!
- Jasny gwint! To jego wina! Znowu go ochroniła. - Dziewczyna wciąż nie odpuszczała. Karmiła się nienawiścią.
- Nie... To ja... Spóźniłam się. - Krztusiła się, wypluwając krew z ciągłym uśmiechem na twarzy.
- Nie zamykaj oczu. - Od razu zdjąłem kurtkę, zaciskając na ranie i przy okazji zabezpieczając noże. - Słyszysz mnie? Skoro nie boisz się mnie, walcz dalej. Życie nie jest straszne.
- Było... Warto. - W dłoni trzymała bransoletkę. - Odwaga. - Zaczęła wymieniać. - Otwartość. - Łzy pojawiły się w oczach. - Lojalność. - Głos załamywał się. - I... Inteligencja i...
- Ambicja. To cechy, które nas wyróżniają. - Silnie trzymała ranną za rękę, powstrzymując się od płaczu.
- To cechy, które zaprowadziły nas... Nas do wolności. - Dokończyła Santori, schylając głowę ku ziemi.
- Jesteśmy Colią. J... Jesteśmy rodziną. - Mimowolnie dłoń upadła. Iskry życia zastąpiły, puste ślepia.

Patrzyłem na to, obserwując zrozpaczone kobiety. Milczałem, gdyż nie miałem nic do powiedzenia.

NAPISY KOŃCOWE

Claire wzięła sprawy w swoje ręce i zdecydowała się zburzyć sierociniec, aby stworzyć lepszy dom dla sierot. Władze miasta wsparły projekt, gdy ona walczyła z wewnętrznym demonem w trakcie terapii. Juan wraz z Cataliną odnaleźli nowy dom u przyjaciółki Claire, zaś Valeria trafiła pod opiekę Evangeline. Jedynie Caroline i May powróciły na studia, cierpiąc nadal po stracie Luci. Po tych wszystkich zdarzeniach Tobias wyrzucił akta dotyczące śledztwa. Papier pożarł ogień.

KONIEC.

------
Jestem w szoku, że tyle wyszło słów. Pisałam na sześciu stronach zeszytu, oglądając fabułę gry. Trzeba być porządnie zakręconym, żeby tak robić. Tak czy owak, bardzo dziękuję wszystkim czytelnikom, którzy tu zaglądali. Katari robi sobie przerwę. Raczej nie na kolejne pięć lat, ale to czas pokaże. Muszę zaplanować trzecią część, a i tak jest dużo do roboty. Głównie edycja. Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni z tej historii i jeśli uda się wydać ją, sięgnięcie po swój egzemplarz. Marzenie, ale jednak staram się je zrealizować. Trzymajcie się zdrowo. Odmeldowuję się. ;)

czwartek, 21 maja 2020

Los Eve - dlatego nazywają nas bezbronnymi


Nie mieliśmy czasu na dalsze kłótnie czy wypominanie popełnionych błędów, które skruszyły zaufanie w naszej drużynie, a co gorsza, musieliśmy odpuścić Tobiasowi z zemstą. Teraz liczyło się tylko aby ocalić sieroty. Nikt nie myślał inaczej.
Zanim jednak mieliśmy ruszyć do misji, potrzebowaliśmy Lucię, a na to składało się wiele powodów.

- Zwykle jest w centrum wydarzeń, a teraz, jakby makiem zasiało. - Rozejrzała się na wszystkie strony. - Widzieliście ją?
- Raczej nie wyszła z sierocińca. - Pomyślałam głośno. - Chyba siedzi z Claire albo Cataliną.
- Catalina została w szpitalu. Później ktoś po nią przyjedzie. - Wyjaśniła Carol. - No dobra. Poszukam jej.
- Nie musisz. - Na głos młodej odwróciłam się. Stała na schodach z opuszczoną głową. Była bez życia. - Co kombinujecie? Znowu ktoś ma zginąć?
- Lucia. - Warknęła, sygnalizując wzrokiem. - Nikt nie umarł.
- Nie mamy na to czasu! Zostały nam trzy godziny, zanim...

Na dźwięk mechanizmu staliśmy sparaliżowani. Śledczy jako jedyny zachowywał trzeźwość umysłu, wyciągając broń bez pośpiechu. Zerknął na chwilę i znowu schował. Zaczął się śmiać.

- Świetny żart, dzieciaki. Naprawdę świetny.
- Człowieku, ten dom ich zabija! - Wrzasnęłam, nie powstrzymując się od wulgaryzmów. - Twoja kochana Maner robiła wszystko, żeby zatrzymać dzieci przy sobie. Zrobiła te pułapki, które zabiły Andre, tamte sieroty w piwnicy i każdego, kto próbował uciec. Ty nawet, kurwa nie wiesz, co tu się działo.
- To akurat przez plan Tox. - Wtrąciła się May.
- Zaraz... O czym wy mówicie? Na serio postradaliście zmysły? - Wybuchnął śmiechem. - Jakie to żałosne.
- Żałosne? - Lucia była gotowa do ataku. Czułam, że coś zrobi. - To ty jesteś żałosny. Wiesz czemu? Bo bronisz morderczynię! No i miałeś rację! To my ją zabiliśmy! Tak! Takie dzieciaki, które chciały normalnego domu, spaliły ją żywcem. Gdybyś słyszał te okrzyki radości, nie zapomniałbyś ich do końca życia. Coś pięknego.
- Lucia, starczy! - Tym razem Carol próbowała przystopować nastolatkę. Widać, że długo trzymała w sobie ten balast emocjonalny. - Liczy się to, co jest teraz. Jeśli nam nie pomoże, trudno. Poradzimy sobie. - Położyła rękę na ramieniu.
- Nie boję się go. - Lustrowała go wzrokiem. - Jeśli nas nie wysłucha, zginie. To proste. Nawet Claire tego nie chciała. - Na moment przerwała, zbliżając się do niego niebezpiecznie blisko. Niemal stykali się twarzą. - Powiedziała, że nas kocha, jak własne dzieci, więc pomóż nam pozbyć się pułapek, żeby zabrać stąd te sieroty. Byłeś jednym z nich.
- Byłem. - Stwierdził z powagą. - Więc opowiedzcie mi wszystko od początku.

------
Jest straszny natłok dialogów, dlatego ostatni rozdział postaram się mocniej rozbudować. Potrzebuję czasu, a tymczasem piszcie czy ogólnie ta seria przypadła wam do gustu. Bez opinii recenzentów ciężko mi zrozumieć nad czym powinnam popracować i czy jest coś, co przyciąga do historii.

Zawsze możecie napisać maila na  yoanka2415@gmail.com

Trzymajcie się ciepło i zdrowo.

poniedziałek, 18 maja 2020

Los May - dwie dusze


Już wystarczający rozpętał się chaos w sierocińcu, dlatego zabrałam Eve do kuchni. Z szafki wyciągnęłam buteleczkę alkoholu. Nasączyłam wacik, dotykając nim nozdrzy dziewczyny.

- May? - Gwałtownie ruszyła się. W porę złapałam, nim wylądowała na ziemi. - C... Co jest grane?
- Podobno miałaś zbyt wiele przeżyć i wcale się nie dziwię. - Podałam szklankę pełną wody. - Już lepiej?
- Sama nie wiem. Chyba widziałam coś, czego nie powinnam zobaczyć. - To mówiąc, spojrzała na mnie. - Trudno wyjaśnić.
- Sporo się działo, a o twoich mocach wiem. - Zachichotałam. - Opowiadaj.

Przyjaciółka chwyciła za naczynie, choć drżąca dłoń nie pomagała. Usiadłam obok niej i objęłam ręce. Musiała poczuć wsparcie, bo wszyscy tkwili w tym samym gównie.

- Miałam dostęp... Do jego wspomnień. Byłaś tam. - Przeraźliwe spojrzenie przeszyło na wylot. - Czułam to, co ty. Ten ból, jak...
- Cholera, Eve! - Bez namysłu rzuciłam jej się w ramiona. - To było moje cierpienie. Nie chcę, żebyś doświadczała tego samego.
- Chciałam... Chciałam znać jego... Plan. Przepraszam, May. - Zaczęła szlochać.
- To ja przepraszam. Mogłam być silniejsza. - Zacisnęłam pięści.

Nagle drzwi otworzyły się, skrzypiąc przy tym. Dwie osoby zbliżały się nieuchronnie. Nie miałam broni, więc pomyślałam o nożu kuchennym. Stanęłam przed Eve, będąc jej obrońcą. Oddech przyspieszył, a kroki były bardziej stanowcze.

- Tobias! - Krzyknęłam, aż zamachnęłam się ostrzem. Uniknął draśnięcia. - Co... Co on tu robi?!
- Przysługa za przysługę. - Zza jego pleców wyłoniła się Carol. - Więc nikt nikogo nie zabija.
- Wspierasz go? Po tym, co zrobił?! - Wrzeszczałam na cały regulator głosu. - Carol!
- Pomógł mi, więc teraz kolej na spłatę długów. - Mówiła tak spokojnie, lecz mózg wciąż nie wyłapywał tego. O co tu chodziło? Słuchałam dalej. - Okazuje się, że ma ten sam cel, co my. - Na moment przerwała. - Chce uratować sierociniec.
- Wiem, że posunąłem się za daleko, ale beze mnie nie dacie rady. Poza tyn, to dla Claire. Nie zapomnę, jak mnie wychowała.

Odwróciłam się plecami, spoglądając w okno. Czy zaufanie śledczemu nie byłoby błędem? Zbyt mocno patrzyłam na tę sprawę egoistycznie. To, że skrzywdził mnie, nie oznaczało, aby sieroty płaciły za to wyższą cenę. Cenę życia.

- May? - Skrzyżowały się spojrzenia całej trójki.
- Chyba nie mam innego wyboru.

-------
Jest dość chaotycznie jak na ostatnie dni maja (dobra, tygodnie). Przepraszam ponownie za poślizg. Przybyło mi innych hobby, więc czas troszeczkę się obsuwa. Granie na gitarze, nauka chwytów i same ćwiczenia dla kondycji też weszły do grafiku. Jednak czasami po prostu nie mam weny na pisanie, a choć zostały ostatnie dwa rozdziały, przymierzam się długo jak to spiąć w ładną całość. Trzymajcie się ciepło.

piątek, 15 maja 2020

Los Carol - w milczeniu


Szpital. Nienawidziłam tego miejsca, choć przez ciało przechodziły dreszcze. Nieważne czy byłam jako pacjent lub w ramach odwiedzin, czułam się tak samo. Tym razem wspierałam Catalinę, przechodząc przez białe korytarze bez myśli o ucieczce. Sterylność tego miejsca uderzała w nozdrza.

- Na pewno dobrze się czujesz? - Zapytała zatroskana.
- Jestem tu dla ciebie. Nic więcej się nie liczy. - Chwyciłam ją za rękę i podeszłam pod salę. Chłopak spał z maską tlenową. Większość ciała pokrywały bandaże. - A ty? Trzymasz się?
- Wreszcie go widzę. Jest ze mną! - Pisnęła radośnie. - Juan, nie zostawiłeś mnie! - Szybkim krokiem wparowała do pomieszczenia, nie martwiąc się o wyrzucenie.

Usiadłam na wolnym krześle, wpatrując się w szklane okno pokoju, gdzie leżał. Siostra tuliła go łagodnie, uważając na poranioną skórę. Uśmiechała się. Szkoda, że pozostałe sieroty nie mogły choćby na moment zaznać odrobinę szczęścia.

- A jednak cię znalazłem, panno Teklei. - Na głos śledczego znieruchomiałam. - Spokojnie. Nie mam złych zamiarów.
- To samo mówiłeś, May? Powiedziała mi. - Przegryzłam wargę. - Powinieneś gnić w więzieniu! - Warknęłam, a następnie odwróciłam się, mierząc oponenta wzrokiem. - Czego jeszcze chcesz?
- Zrozumieć, co jest w was tak niezwykłego, że Claire broni was jak tylko się da.
- Niezwykłego? - Prychnęłam. - Może dlatego, że jesteśmy dla siebie jedną, wielką rodziną. - Stwierdziłam niechętnie. - Jeśli znowu spróbujesz kogoś tknąć, doniosę mojemu ojcu. Nie wiem, czy wiesz, ale miał do czynienia z takimi jak ty. Mówi, że taka praca, a dla mnie brzmi niczym prawdziwy obowiązek odpowiedzialnego obywatela Rafesten. - Na moment przerwałam, spoglądając na Catalinę. - Widzisz to? Zjednoczone rodzeństwo, których nic nie rozdzieli, a wiele już musieli przeżyć.

Tobias milczał jak zaklęty. Być może produkowałam się nadaremno lub zbyt wiele myślałam o tym, co działo się w sierocińcu. Troski nie znikały. Umysł nie potrafił wyprzeć koszmarnych wspomnień minionego półrocza.
Odsunęłam się od śledczego, aby podejść do lekarza.

- Doktorze. - Złapałam mężczyznę, zanim dostrzegł dziewczynkę. - Jestem od pani Claire Clayton. Chciałam w jej imieniu zapytać o stan Juana.
- A jakiś papierek na to? - Spojrzał nieufnie.
- Ja to załatwię. - Wtrącił się policjant. - Ten chłopak może być ważnym świadkiem zbrodni. - Okazał swój dokument tożsamości z przybitą pieczęcią funkcjonariusza oraz symboliczną odznaką.
- W tej chwili stan jest ciężki, ale stabilny. Prosiłbym raczej poczekać na lepszy moment. - Wyjaśnił specjalista, zostawiając nas samych.
- Dlaczego mi pomogłeś? - Musiałam znać jego intencje.
- Żebyś ty pomogła mnie.

Mogłam się tego spodziewać. W końcu nie ma nic za darmo. Tylko czy to znaczyło, że był sojusznikiem? Może wrogiem. Trzymaj przyjaciół blisko, a wrogów jeszcze bliżej.

--------
Mała obsuwa w notkach za co przepraszam. Mam chaos w planach i całkowicie pochłonęły mnie gry z przeglądaniem ofert pracy. Nie powiem, ale napaliłam się, a jak się nakręcam, to na maksa. No to zostały trzy rozdziały.
PS: Robi się plan edycji. Wszystko powoli, bo trochę ich jest.

wtorek, 12 maja 2020

Los Luci - jedyna droga wyboru


Sieroty były w ciężkim stanie, kiedy wspominały o przeżytych koszmarach. Niektóre wręcz zatrzymywały w sobie ból tamtych dni. Siedziały, chowając twarz w dłoniach i płakały. Pragnęły nowego domu. Sierociniec musiał być zniszczony, bo było już za późno na naprawę szkód.

- Carol, potrzebna pomoc! - Głos Claire mroził krew w żyłach, a bardziej dezorientował.
- Pobiegnę i sprawdzę, o co chodzi. - Poprosiła May, nie dając chwili na odpowiedź.
- Pani Claire wróciła! - Jeden z chłopców rzucił się do wyjścia. Od razu stanęłam przed nim. - Puść mnie!
- May dowie się, co jest grane, więc bądźcie cierpliwi. - Westchnęłam, siadając na wolnym krześle.

Wciąż mając się na baczności, obserwowałam podopiecznych opiekunki. Bez krzty radości czy śmiechu. Wyglądali na martwych, a przecież nadal żyli. Tylko co to za życie w wiecznym strachu? Nie o tym marzyli. Nikt nie myślał. Zanim poznałam Colię, zachowywałam się beztrosko, ale i jak naiwnie. Ufałam każdemu, kto jedynie się uśmiechnął. Jednak zmądrzałam. Teraz pozostało mi doprowadzić sprawę do końca.

- Lucia. - Na wołanie odwróciłam się. W drzwiach stała Claire. - Musimy porozmawiać.

Powoli wstałam od stolika, pozostawiając resztę samych sobie. Nigdzie nie mogłam wypatrzyć May.

- Gabinet. - Odparła krótko, a następnie wskazała na drzwi.
- Nie możemy przy nich porozmawiać? - Spytałam pełna opanowania, choć serce łomotało mocniej. Zły znak.
- Chodźmy. - Chwyciła za rękę, ciągnąc do pomieszczenia.

Nie walczyłam z nią, żeby nie znosić większego bólu. Posłusznie udałam się wraz z nią. Z szafy wyciągnęła grubą linę i czarną taśmę. Stanęłam z boku, przyglądając się Claire. Jej zachowanie niepokoiło mnie najbardziej.
Usiadła na krześle, rozrzucając materiały na dywanie.

- Przywiąż mnie mocno, Lucia.
- Ale... Ale dlaczego? - Chwyciłam za sznur. - Po co to wszystko?
- Zabijam ich, dlatego zrób to i od razu wróć do nich. - Poprosiła. - Jesteś wciąż moją malutką kruszynką. Kocham cię, Lucio.
- To... To pożegnanie? - Łzy cisnęły się do oczu. Niechętnie zaczęłam wiązać wokół ciała. - Też cię kocham. Jesteś moją mamusią. - Wolną ręką ocierałam krople, na których pojawiały się kolejne. - Zniszczymy to miejsce i wszystko będzie dobrze. M... Musi być. - Wyjąkałam. - I... Inaczej tego... Nie widzę.
----
Pozostały cztery mini rozdziały. Dużo się dzieje. Naprawdę dużo.

sobota, 9 maja 2020

Pęknięte lustro Claire - dryfując ku końcu


Tobias był zbyt mądry, ale i sprytny, skoro w tak krótkim czasie zbliżył się do niebezpiecznej prawdy. Cokolwiek mówiłam, ignorował to, aż krzyki Eve zmusiły do reakcji.
Wybiegłam z pomieszczenia. Kucnęłam obok niej i tuliłam do siebie. Cierpiała.

- Eve, słyszysz mnie? Jestem tu. - Drżącymi rękoma próbowałam dać jakąś namiastkę spokoju.
- Dość! Przestań! - Wyła, wbijając paznokcie w głąb skóry głowy. - Zostaw mnie!
- Hej! Chcę ci pomóc. - Gładziłam czule po plecach. - Już dobrze. Oddychaj.
- C... Claire. - Spojrzała na mnie z szeroko otwartymi oczami.
- To nie dzieje się naprawdę. Jesteśmy na komisariacie policji. Miałaś wrócić do pozostałych, pamiętasz? - Położyłam rękę na ramieniu. - Eve, wszystko gra? - Spytałam zaniepokojona milczeniem.
- On... On zgwałcił... - Drżącym głosem walczyła z ciałem.
- Wiem, kochana. Wiem. Posunął się o krok za daleko.
- A ty nadal ich kryjesz. - Westchnął śledczy, który odważył się wyjść z sali. - Jesteś dziwna, Claire.

Nie skomentowałam tego. Pomogłam wstać dziewczynie. Oparła się o ramię, aby nie upaść. Ledwo utrzymywała się przytomna, wykorzystując resztki sił.

- Nie skończyliśmy jeszcze. - Warknął, zagradzając nam wyjście.
- Skończyliśmy. Teraz muszę wrócić do dzieci. Potrzebują mnie. Potem możesz szykować celę. - Machnęłam wolną dłonią, przechodząc obok niego i ruszyłam przed siebie.

Ostrożnie stawiałam kroki w ciemnościach. Większość lamp migotała, gdyż pomimo wielu lat, nikt nie wziął się za ich wymianę.

- Dla... Dlaczego... Poszłaś z nim... Na układ? - Ciało dygotało, a jednak temperatura była umiarkowana.
- To przez moje zaniedbanie Maner doszło do tych wszystkich szkód. Czuję, że muszę za nie odpokutować, więc oddam cię w ręce Colii i tam się rozstaniemy. - Wyjaśniłam, wlokąc zmęczone nogi. - Gdybym wtedy jej pomogła...
- Ale... Nie mogłaś. - Zatrzymała się w miejscu, puszczając moje ramię. - Po... Prostu...
- Eve! - Krzyknęłam, łapiąc ją przed zderzeniem z kostką brukową.

Podniosłam chorą z ziemi, niczym panną młodą, a następnie szybszym chodem zaczęłam podążać w stronę budynku. Wiedziałam, że pobyt w szpitalu mógł pomóc Eve, ale miała tam złe doświadczenia. Nie musiałam zgadywać, bo odpowiedź była banalna do odgadnięcia. Użyła mocy. Mocy? Bardziej przeklętego stanu po planie Tox.

- Carol, potrzebna pomoc! - Zawołałam liderkę grupy. Weszłam dalej. - Halo?
- Nie ma jej. - Odezwała się May, wychodząc z tłumu dzieciaków. - Co z nią?
- Zbyt wiele przeżyła w życiu.
---------
I tak się kończy przedostatnia mini seria. Pozostało pięć rozdziałów. Gotowi? Ostatni tydzień to rozstrzygnie.

czwartek, 7 maja 2020

Pęknięte lustro Eve - podróżniczka umysłów


Jak mogłam wpaść w tak oczywistą pułapkę? Nawet w środowisku policyjnym łamał przepisy, a zebrane dowody wystarczyły, aby wsadzić nas za kratki. Żegnaj, świecie. Witaj, izolacjo.
Nagle drzwi od sali przesłuchań otworzyły się. W nich stała Claire. Mój instynkt podpowiadał kłopoty. Spojrzałam na jej twarz pełną powagi. Piorunującym spojrzeniem przeszyła Tobiasa na wylot.

- Panno Clayton, zapraszam. - Wskazał na krzesło. - A ty, możesz odejść.
- Zniszczymy cię. - Warknęłam, wstając od stołu.
- Pamiętasz, że mogę twoje grzeszki wykorzystać przeciwko tobie? - Zaśmiał się, ukazując kopię dokumentów. - Więc radziłbym ci korzystać z życia.
- Eve, wróć do nich. Poradzę sobie. - Uśmiechnęła się słabo, a następnie przytuliła. Nieśmiało odwzajemniłam ten gest. - Kocham was wszystkich. Jesteście moimi dziećmi.
- Claire. - Zabrakło mi słów.
- Idź już. Będzie dobrze. - Ucałowała w czoło, tak jak kiedyś dawała na dobranoc.

Nie chciałam zostawiać dawnej opiekunki na pastwę losu, a szczególnie z tym draniem, który dla poznania brutalnej prawdy posunie się ponad wszelkie granice. Wielokrotnie pokazał, jakie z niego ziółko, choć skarga nic by nie dała. Nawet nie otrzymałby upomnienia. Miał większą władzę.
Chcąc tego czy nie, opuściłam pokój. Usiadłam na korytarzu. Mimo to słyszałam każde słowo. Także te wyszeptane, aby nikt nie zrozumiał.

- Zabiłam ją, a dzieciakom kazałam milczeć. Widzieli, że byłam wściekła. - Ledwo wypowiadała zdania. Głos drżał. - A jednak kochałam Maner. Ile bym dała, żeby cofnąć czas.
- Znam cię i wiem, że jesteś zbyt wrażliwa, aby dokonać zabójstwa. Zresztą, panna Marclin przyznała się, że to ktoś z tej szemranej czwórki pociągnął za spust.

Nieźle wysuwał wnioski, lecz nie wiedział, co potrafiłam. Ukradkiem uchyliłam drzwi, koncentrując się na nim. Zamknęłam oczy. Mogłam usłyszeć jego myśli. Były dość oczywiste bez używania tej przeklętej zdolności. Jednak w głąb rozbrzmiał stłumiony krzyk kobiety.

- Nadal mi nie powiesz, co się stało z Maner? - Jęki torturowanej powodowały dreszcze.

W mgnieniu oka zostałam obserwatorem sceny. Znałam tę osobę. Skatowana we krwi miała rozdartą bieliznę. Zaklejone usta uciszały agonię przyjaciółki.

- May! - Wrzasnęłam, kuląc się z bólu.

Głowa rozsadzała z każdej strony. Mglistym wzrokiem wciąż doświadczałam odnoszonych przez nią ran. Czułam, że ciało płonie.

- Dość! Nie chcę! Przestań! - Błagalnym tonem starałam się wyjść ze wspomnienia. - Nie! Zostaw mnie! - Wydałam z siebie agonalny krzyk, wbijając paznokcie mocniej w głowę. Ból nadal narastał. Utknęłam.

---------
Chyba zmiana nawyków i miejsca do pisania wiele wniosła świeżości. Osobiście nie wiem skąd taka lekkość w pisaniu tak ciężkiej sceny. Pewnie znaleźliby się przeciwnicy tego, że źle opisuję takie momenty, ale cóż... Chciałam tu pokazać, że Eve może cierpieć przez doznawane wspomnienia innej osoby.

wtorek, 5 maja 2020

Pęknięte lustro May - zbierz się w całość


Nie spodziewałabym się, że jedyna osoba, która wniesie odrobinę światła i podniesie na duchu, będzie młodsza ode mnie. Lucia była cudownym dzieckiem. Wielokrotnie pomagała stawić czoła najtrudniejszym sytuacjom.
Zostawiliśmy piwnicę w spokoju, wychodząc na korytarz. Musiałyśmy dopilnować, aby żadna z sierot nie ucierpiała tej nocy.

- Dzieciaki, zbiórka! - Zawołałam podopiecznych Claire. - Ruchy, ruchy!

Bieganinę po schodach oznaczyły stąpania po starych deskach. Całe grono sierot ustawiło się obok siebie, patrząc nieco zagubione. Nie zamierzałam im tłumaczyć. Do tego zadania wyznaczyłam Lucię. Spoglądała w ich stronę, przełykając ślinę.

- Pani Claire zgłosiła się do śledczego Mosera i chce obronić wszystkich, którzy pół roku temu zabili Maner. Każdy to pamięta. Dużo nawet mówiło, a niektórzy doszukiwali się prawdy. - Na moment powstrzymała się od mówienia, skupiając wzrok na małym chłopcu, trzymającym w objęciach pluszowego misia z czapką kowboja. - Broni, zrzucając na siebie cały ciężar odpowiedzialności, dlatego chcemy was prosić o jedną rzecz. - Wzięła głęboki wdech, a następnie wypuściła powietrze. - Pomóżcie nam was uratować.
- Niby jak? - Spytała niska blondynka z kręconymi włosami.
- Sprawdzimy, czy jesteście zdrowi. - Wtrąciłam się do wypowiedzi. - Możecie być tego nieświadomi, że zostaliście poddani planowi Tox.
- Plan Tox? - Kolejna osoba z tłumu przemówiła.
- Wszystko wyjaśnimy, więc na początek sprawdźmy, ile was zostało. - Westchnęłam ciężko. - Pójdę po listę. Popilnuj ich. - Poprosiłam młodą.
- Nie ma problemu. - Wyszczerzyła się głupkowato.

Szafki gabinetu zapełniały dokumenty od początku sierocińca. Kartoteki liczyły ponad dwieście osób, chociaż brakowało kilka teczek. Te, które mogły dotyczyć zmarłych sierot. Na biurku leżała lista, gdzie Claire oznaczała obecność dzieciaków. Chwyciłam ją do ręki. Zlustrowałam nazwiska. Część miejsc zakreśliła na czerwono, dopisując dziwne oznaczenia. Siedem nazwisk. To się zgadzało.

- Wiedziała o wisielcach. - Szepnęłam do siebie. - A jednak wyglądała na zszokowaną. - Myślałam głośno, przecierając czoło. - Cholera. - Przeklęłam, klękając na wysokość szafki z lekami. Buteleczka była opróżniona. - Claire, co ty zrobiłaś?

Natychmiast wybiegłam z listą, dołączając do pozostałych. Nieco zadyszana spojrzałam na nich.

- May? - Zerknęła Lucia pytającym wzrokiem.
- Przebadajmy ich. - Odparłam z trudem.

Zaczęłam wołać po nazwiskach. Zaznaczałam haczykiem kto był obecny, zerkając też na oczy wzywanego dziecka. Niechętnie opowiadali o spędzonych nocach. Koszmary, lęki, omamy słuchowe, a nawet chwilowa ślepota. Teoria się potwierdziła. Otruła je.

- Brakuje dwóch. - Na chwilę się zamyśliłam. - Juan jest w szpitalu, ale co z Valerią? Gdzie ona jest?
------
Ciągniemy tę historię dalej. Wstawiam późno, bo jednak robienie wielu rzeczy na raz jest czasochłonne. Pozdrawiam ludzi, którzy też reanimują zepsute sprzęty.

niedziela, 3 maja 2020

Pęknięte lustro Carol - kiedy wrócimy do domu?


Czasem dziecięca nieświadomość ratowała od tak okrutnej prawdy. Tego zazdrościłam Luci i Catalinie. Braku wiedzy o wyrządzonej krzywdzie. Jednak w takich okolicznościach nie potrzebowała dodatkowych zmartwień.
Tuliłam mocno do siebie roztrzęsioną przyjaciółkę. Potrzebowała pomocy.

- Rozprawimy się z nim, May. Zgodnie z prawem. - Chwyciłam ją za rękę. - Nie będziesz walczyła sama.
- Nic mu nie zrobimy. - Warknęła, zaciskając mocno wargę. - Nic.
- Może nie wiem, co się stało, ale musimy zaufać Claire, że... Jej poświęcenie nie pójdzie na marne. - Poprosiła Lucia, która po raz pierwszy wyglądała na zdeterminowaną. - Chcecie tego czy nie, zbyt wiele przeszliśmy, aby teraz dać się pokonać jakiejś glinie! - Uniosła nieco ton, a swój wzrok skierowała na jedną osobę. - A ty nie masz chować głowy w piach. Jesteś naszą May Santori. Zadzierasz wszędzie nosa, więc taka bądź. Nieustępliwa!
- Lucia, ty... Ty chyba będziesz lepszą liderką. - Zaśmiałam się. Takiego kopa motywacji potrzebowaliśmy.
- To jak? Będziesz się mazać czy pomożesz nam skopać mu dupę?

Zaniemówiłam. Tak nie zachowywała się dziewczynka, płynąca myślami po baśniowej krainie. Ponownie udowodniła, że posiadała większą mądrość niż dorośli. Imponowała taką postawą.

- May? - Spojrzałam na przyjaciółkę.
- Młoda ma gadane. - Zachichotała. - Przeżyliśmy gorsze rzeczy. Taki Tobias to jedynie pryszcz, którego trzeba się pozbyć.
- Braciszek byłby z was dumny. - W końcu odezwała się Catalina, bo jej milczenie nieco martwiło. - Chcę do niego iść.
- I tak musimy rozdzielić siły. - Zauważyłam. - Pójdę z tobą, a Lucia będzie ochrzaniać May, jeśli zacznie bredzić. - Parsknęłam śmiechem.
- Oczywiście. - Prychnęła. - Bo to trzeba mnie niańczyć. - Wywróciła oczami. - Dobra. Zostanę z nią.
- A zatem postanowione. - Podałam rękę kumpeli, pomagając wstać. - Popilnuję też sierocińca. Pułapki nadal są aktywne.
- Więc jest co robić. Powodzenia. - Przytuliłam ją na pożegnanie. - I uważajcie na siebie.
- Będziemy. - Uśmiechnęła się lekko.

Wyszłyśmy z Cataliną na zewnątrz, używając starego wyjścia ewakuacyjnego. Miałam głęboką nadzieję, że nie spadnie im włos z głowy. To nocą wychodziły najgorsze lęki. Jeśli Claire podawała sierotom potężną dawkę trucizny, nie tylko mogły stanowić zagrożenie dla siebie, ale i pozostałych z otoczenia. Doświadczałam stanów obłędu przez ten cholerny plan Tox, dlatego obawy rosły z każdą minutą.

- Dobrze się czujesz? Zbladłaś. - Zatrzymała się w miejscu.
- Po prostu boję się. Mam... Mam bardzo złe przeczucia.

--------
Najmocniej przepraszam za tak spory poślizg. Miałam dość nieprzyjemną sytuację w domu. Cały ten tydzień był porażką i nawet chciałam rzucić pisanie. Do takiego kryzysu doszło. Jednak jakoś z pomocą przyjaciół pozbierałam się i piszę dalej do was te notki. Trzymajcie się zdrowo i kreatywnie spędzajcie czas. Zostało osiem mini rozdziałów.

poniedziałek, 27 kwietnia 2020

Pęknięte lustro Luci- nic nie ma znaczenia


Jak nazywa się ten stan, kiedy wszystko jest przeciwko tobie? Kłopoty? Pech? Zły los? Wiedziałam, że w końcu dojdzie do tego i staniemy czoła skrywanej tajemnicy. Potrzebowaliśmy wymyślić wspólną wersję wydarzeń, skoro śledczy miał nad nami przewagę.

- Przechytrzył nas, ale to my wygramy. Będziemy sprytniejsi. - Zacisnęła May dłonie w pięść. - Nie odpuszczę mu.
- Jeśli Claire zrzuci na siebie całą winę, kto będzie prowadził sierociniec? - Spytała siostra pełna obaw. - To dla nich walczymy o lepsze jutro. Nie możemy ich zostawić na pastwę losu.
- Powinien być zburzony. - Stwierdziła Catalina, aż odebrało wszystkim mowę. - No co? Zbyt dużego zła wyrządziła "Lagoona." Prawie zabrała mi braciszka. Trzeba ją zniszczyć.
- A gdzie się podziejecie? - Spojrzałam na rówieśniczkę. - To ludzie stworzyli ten dom. Bez nich to kawałki cegieł.
- Lucia ma rację, chociaż mam znajomą, która z chęcią przyjmie parę sierot. - Zaproponowała opiekunka. - Będę was chroniła.
- Cokolwiek się wydarzy, jesteśmy z tobą. - Położyłam jej rękę na ramieniu.
- Lepiej, żeby jedna osoba cierpiała niż wszystkie, więc wiecie, co mu powiem. - Na moment zawiesiła głos. - Rozbrójcie te pułapki, zabierzcie stąd wszystkich i uciekajcie.

Z niedowierzaniem patrzyliśmy na nią. Ucieczka? Mowy nie ma. Tak nie działała Colia. Głos decydujący pozostał Carol. Od niej zależało, co zrobimy. Niezręczna cisza stłumiła chęci do wypowiedzi. Popierałam zdanie Claire, ale jedna rodzina nie zdołałaby zabrać wszystkie dzieciaki. Moje myśli kotłowały się w głowie.

- Carol? - Spojrzałam na liderkę. - Jaka decyzja?
- Tobias jest zbyt mądry. Zauważy, że nas kryjesz. Za dużo wie, a jeśli przyciśnie Eve tak jak...
- Nie mów tego! - Warknęła. - Przestań!
- Hej! Jest twardzielką. Będzie dobrze. - Próbowałam opanować gniew przyjaciółki.
- May, im szybciej to załatwię, tym większa szansa, że nie dotknie jej. - Mówiła dziwnym szyfrem, a może nie miałam zielonego pojęcia, o czym mówili. O jakim dotykaniu była mowa?
- Aż mi się rzygać chce, jak pomyślę o tym. - Zasłoniła usta. Momentalnie zbladła. - Ratuj ją, Claire! Ratuj!

Bez słowa wybiegła z piwnicy. May skuliła się, trzęsąc. Nieświadoma jej cierpienia spojrzałam na wiszące ciała. Czy zaznały spokoju? Nie męczyły się już? Tak głupimi pytaniami śmieciłam głowę. Nawet nie mogłam pocieszyć członkini organizacji. Mogłam jedynie patrzeć, jak twarda skorupa w niej pęka.

------
Ze względu na małe zmiany notki będą publikowane częściej. Oczywiście będą wyjątki. To oczywiste. Także poniedziałek, środa, piątek i niedziela. Rozpoczęła się przedostatnia mini seria.

piątek, 24 kwietnia 2020

Fragmenty Claire - obróć w proch


Spoglądałam w kamienny krąg, gdzie spopieliło się ciało mojej córki. Wszyscy cieszyli się, że umarła, dołączając ją do świata zmarłych. Dokładając ręki w tę zbrodnię, czułam dumę oraz podjęcie odpowiedniej decyzji dla zbawienia "Lagoony" i jej podopiecznych. Czułam to, gdyż zmieniłam pogląd na tamtą sytuację. Wyszłam na podłą matkę, która nie potrafiła pomóc cierpiącemu dziecku. Błagała, a ja bezmyślnie ignorowałam wołanie.

- Tęsknię za tobą, Maner. Tęsknię. - Uderzyłam się w pierś. - Wybacz mi, że tak to się skończyło.

Na moment skupiłam wzrok w miejsce paleniska ciała. Z dokładnym szczegółem pamiętałam tamtą noc, a skoro przeszłość niszczyła plany dzieciom, musiałam postawić sprawę jasno. Odpokutować za grzechy.
Zeszłam do piwnicy, zważając na pułapki. Nie spodziewałam się spotkać znajome twarze.

- Co wy tu robicie? - Spytałam, lustrując całą czwórkę. - Mieliście uciekać.
- Catalina chciała nam coś pokazać, a policja to przeoczyła. Wiedziałaś, że te dzieciaki wieszały się z tego obłędu? - Carol wskazała palcem na sufit.
- Nie. - Żołądek zrobił fikołka. - Nie wiedziałam. - Ledwo wyłkałam odpowiedź. - Dzieci. Moje dzieci. - Zakryłam usta, powstrzymując się od wymiotów. - Od kiedy...
- Tydzień już wiszą. - Opuściła głowę Lucia. - A to przez nas!
- Hej. Już nam tłumaczyłaś. To prawda, że popełniliśmy błąd. - Przyznała May. - Claire, przepraszamy.
- Sami jesteśmy sobie winni, a ja zgodziłam się na ten plan. Chciałam... Chciałam powiedzieć Tobiasowi, że zabiłam własną córkę, pragnąc kontroli nad sierocińcem i wmówiłam wam, że będzie dobrze ze mną! - Krzyknęłam, a po policzkach spłynęły łzy. - Biorę to na siebie. Nie chcę, żebyście zniszczyli sobie bardziej życie.
- Już je zniszczyliśmy. - Westchnęła najbardziej zadziorna kobieta ze wszystkich, lecz w tym głosie brakowało siły do walki. Zgasła.
- May. - Spojrzała na nią. Była zmęczona życiem. Miała wypisany ból na twarzy, który zniosła. Wszędzie rozpoznałabym ten fałszywy uśmiech. - May, nie poddawaj się. Wszystko przed... Wami.

Telefon wyświetlił nieprzeczytaną wiadomość. Uważnie studiowałam każde ze zdań. Nie wiedziałam, czy odpisać lub zignorować. Niemniej jednak miarka się przebrała. Za długo zwlekałam z ukrywaniem prawdy. Wysłałam odpowiedź, mająca jedno słowo. Będę.

- Eve jest przesłuchiwana. - Westchnęłam ciężko.
- Więc nie musimy się bać. Potrafi trzymać język za zębami. - Carol wzruszyła ramionami, mierząc mnie wzrokiem. - Claire?
- Wpadła w pułapkę. Ma dowód, że... Że Maner została zamordowana. Uzgodniłam, że pojawię się tam. - Zdradziłam część planu.
- Przecież wszystkiego się pozbyliśmy. - Warknęła May.
- Ma to. - Pokazałam im zdjęcie broni. - Jeśli wyśle do laboratorium, będzie po nas i tej tajemnicy nie zabierzemy do grobu.

-----
Powoli zbliżamy się do końca. Pozostały dwie miniserie. Liczę na to, że wytrwacie.

wtorek, 21 kwietnia 2020

Fragmenty Eve - wszystko ma swoją cenę


Siedziałam przykuta kajdankami do stołu w sali przesłuchań. Wiedziałam, że nie mogłam dłużej uciekać. To musiało się wreszcie zakończyć, chociaż spędzenie reszty życia za kratkami nie było moim marzeniem.
Tobias uśmiechał się, przeglądając zdjęcia z miejsca zbrodni. Widać, że uwielbiał przesiadywać sam na sam z oskarżonym bez tłumu funkcjonariuszy, którzy przyczepiliby się do jego sposobów "rozmowy."

- Nie będę gadał tej klasycznej wersji pytań. Obaj wiemy, co zrobiłaś i że tego nie żałujesz. Wyrzuciłaś na niego całą nienawiść zbieraną przez lata. Nie pochwalam, a jednak nie potępiam. Zasłużył sobie. - Uśmiechnął się, pokazując ujęcie z psychiatryka. - Zniewolił cię, poniżał, a przede wszystkim łamał prawo, dając chorą dawkę leków. Mogłaś przez niego umrzeć. - Wciąż bez wtrącania się słuchałam drania. Czegoś chciał. - Jesteś młodą oraz mądrą kobietą, Evangeline. Głupio byłoby siedzieć w celi za taką drobnostkę. - Oparł brodę na dłoni. - Mogę wyczyścić twoją kartotekę i nikt nie wrzuci cię do więzienia. Jednak. - Na moment przerwał. - Coś za coś.

Bingo! Trafiłam w samą dziesiątkę. Jako pierwszy pojawił się przy mnie, więc szybko zabrał dowody. Jednak jedna rzecz wciąż zastanawiała. Skąd wiedział o tym, gdzie będę? Śledził każdy ruch? Dla odkrycia prawdy zrobiłby wszystko. W końcu Lucię zmuszał do oglądania zwłok. Fotografie, ale dzieci miały zbyt bogatą wyobraźnię, aby widzieć szczegóły zmasakrowanego ciała.

- Nic ci nie powiem. Nie robię układów z takimi jak ty. - Uderzyłam rękoma o stół. - Wypuść mnie, a nie stracisz posady.
- O! Grozisz mi? To ciekawe. - Zaśmiał się, wyciągając broń otoczoną workiem do zbierania dowodów. - Poznajesz?
- Skąd to masz? - Nieco zadrżałam, słysząc w głowie dźwięk wystrzeliwanych naboi w stronę Maner.
- Znalazłem. - Parsknął śmiechem. - Wyślę ją do badań, bo wydaje się ważną poszlaką. Przecież dzieci w sierocińcu nie bawią się ostrą amunicją. - Zachichotał wrednie. - Powiesz mi, co się stało z Maner, a ja przestanę węszyć. Nawet oszczędzę tą młodą. - Zaproponował. - To jak? Jesteśmy tylko ty i ja. Za te ściany nic nie wyjdzie. Obiecuję.
- Musiałbyś mnie pobić do granic możliwości, ale i nawet wtedy nic nie wydam. - Zaparłam się.
- May Santori mówiła to samo, gdy próbowała wybłagać, abym już jej nie dotykał.

Na to wyznanie spięłam się. Przez myśl przeszła jedna rzecz. Obrzydliwa, aż pragnęłam zwymiotować na niego.

- Ty bydlaku! - Warknęłam.
- Chcesz, żeby kolejna osoba podzieliła jej los? Taką właśnie cenę mają sekrety i kłamstwa. - Wyznał, podając dokument. - Zniszczę, to jeśli powiesz wszystko, czego chcę.
- Nie musisz szukać martwego. - Wydusiłam z siebie. - Jej już nie ma. Nigdy nie będzie.
- Więc ktoś z was ją zabił? Interesujące dzieciaki, które udają bezbronnych. - Złowieszczo zaśmiał się, a następnie ujawnił dyktafon. Zdębiałam. - Mamy to. I widzisz? Nie bolało.

Rozkuł kajdanki kluczykiem, oswabadzając ręce. Przez chwilę spoglądałam na niego. Byłam wolna, ale nie potrafiłam odejść. Miałam coś jeszcze do załatwienia.
------
Tym razem siedzę na wszystkim innym zamiast pisać, ale tak to już bywa. Przepraszam za tak długą obsuwę.

piątek, 17 kwietnia 2020

Fragmenty May - wisielcy


Zachowanie Carol było czymś nie do poznania. Dawno nie widziałam u niej takiej siły walki. Mogłabym zaryzykować stwierdzenie, że posunęłaby się do ataku na Tobiasa, a przecież on stanowił mój cel. Nie zamierzałam mu odpuścić po tym, jak mnie zniszczył. Jeszcze będzie błagał o litość.
Przez chwilę spoglądałam na jej przekrwione oczy, które wciąż powstrzymywały kolejną falę łez. Serce się krajało, widząc przyjaciółkę w takim stanie.

- Carol, to jedyny sposób. Pozwól mi odejść. - Zdecydowanie źle ułożyłam wypowiedź. Teraz brzmiała niczym pożegnanie samobójcy. Brakowało jedynie tego chamskiego Kocham cię.
- Pamiętasz zasady Colii? Działamy razem bez względu na sytuację, bo jesteśmy drużyną! - Krzyknęła, waląc w obolały policzek. - May, do cholery. Ogarnij się!
- Nie mam już przyszłości. - Westchnęłam.
- Ale to ja zdecydowałam się na ten plan! - Wrzasnęła poirytowana. - Odpowiadam za was i gdyby nie ten syf z Maner, Andre i dzieciaki by nie umarły, a policja zajmowałaby się kryminalistami. Nie sierotami, które tylko pragnęły wolności.

Gdy tak to mówiła, coś zmieniło się w rozumowaniu. Poddawanie się nie był czymś, z czego mogłam słynąć. Słynęłam z wiecznego oporu, walki, nieskończonego pokładu energii oraz chęci buntu. Zmian. Bez tego May Santori zostałaby zwyczajną dziewczyną z prostym charakterem czy marzeniami.

- Idziemy po Lucię. Zakończmy ten obłęd. - Podałam jej dłoń.

Nie musiałyśmy biegać po sierocińcu. Ledwo opuściłyśmy bibliotekę, aż zderzyłyśmy się z dzieciakami. Spieszyły się gdzieś. Natychmiast złapałyśmy je za ramię.

- Powoli! Dokąd to? - Spytałam dziewczyny.
- Idziemy do piwnicy. Musimy coś sprawdzić. - Wyznała Catalina.
- To nie jest dobre miejsce. Szczególnie chodzić tam same w nocy. - Zauważyła Carol. - Claire kazała nam uciekać. Widzieliście ją?
- Chyba chodzi we śnie. - Pomyślała głośno. - Wołałyśmy ją z Lucią, a ona nie reagowała na nas.
- Cholera. - Przeklęłam pod nosem. - Nie możemy się rozdzielać, jeśli chcemy przeżyć.
- Wreszcie myślisz, May! - Pacnęła w łeb. - W końcu!
- Dobra. Pogadanki potem. Trzymajmy się razem. - Chwyciłam młodą za rękę.

Drzwi nie pozostały zamknięte, dlatego bez najmniejszego trudu przedostałyśmy się do środka. Oświetlałyśmy przed sobą drogę, aby nie wpaść w pułapkę. Przez ciało przechodziły dreszcze. Nic nie wymaże tamtej nocy.

- To tutaj. - Wskazała sierota.
- O mój Boże. - Zbladłam, dostrzegając szereg zwisających ciał dzieci. Wciąż nie rozłożyły się. - To... To zdarzyło się w tym tygodniu.

--------
Rzeczywiście dłużej zajmuje mi pisanie notek, ale to przez natłok pisadeł oraz niektórych dodatków związanych z tą nową rzeczywistością. Nie będę ukrywać, ale mentalność stoi w ryzach. Jednak wkrótce koniec Campa i postaram się pisać szybciej rozdziały. Powoli rozwiązuję każdą z zagadek.

wtorek, 14 kwietnia 2020

Fragmenty Carol - chcę zniknąć


Nie potrafiłam patrzeć na te wszystkie rany. Gdzie byłam, gdy ten drań przełamywał wszelkie dozwolone granice? Gdzie? To już nie była moja May. Dla cholernej tajemnicy poświęciła całą siebie, tracąc nieskalaną intymność. Czy taka cena opłaciła się w ramach milczenia?
Bez słowa wzięłam się za opatrywanie skaleczeń, a mogłam wyszczekać wiązankę przekleństw lub płakać. Powstrzymałam się, choć cierpiałam razem z nią. Jako liderka Colii podjęłam niewłaściwe kroki pół roku temu. Cały ten koszmar ciągnął się przez jedną zbrodnię. Lucia wykazała większy intelekt, dając mi do zrozumienia, jak wielki popełniliśmy błąd. W końcu dzieci spoglądały na świat odmiennym punktem widzenia.

- Claire cię wołała. To może być ważne. - Odsunęła się, zakładając dżinsy. - Chodźmy do niej. - Poprosiła, doprowadzając do pozornego porządku. Ślady po uderzeniach musiałby zakryć mocny makijaż, na co by się nie odważyła. - Carol, powiesz coś?
- A co mam mówić? - Starałam się brzmieć łagodnie, ale fala emocji rozlewała po ciele. - Zbieramy resztę i stąd spieprzamy.
- Naprawdę już nie chcesz ratować tych dzieciaków? - Westchnęła ciężko. - Nie patrz na mnie. Będę cię spowalniać.
- Bez ciebie nigdzie się nie ruszam, idiotko! - Wrzasnęłam na cały regulator głosu.
- Carol? - Zdębiała, a nawet nie wiedziała, z kim miała do czynienia. - Uspokój się.
- Chcesz zniknąć, a ja... Ja nie mogę ci w tym pomóc! - Odwróciłam się plecami, łkając po cichu. - Nie zostawiaj mnie, May. Błagam.
- Żaden facet nie będzie na mnie zaglądał, a ja chcę wymiotować, gdy muszę żyć z tak żałosnym ciałem. - Wyrzuciła z trudem. - O studiach też mogę zapomnieć. Wywalą za bycie kryminalistką, więc powiem mu, że to ja zabiłam Maner. Będziecie bezpieczni. Tylko na tym mi zależy.

Odruchowo rzuciłam się na nią, uderzając o klatkę piersiową. Na skraju wytrzymania ledwo znosiłam cały balast, a mimo to walczyłam o przyjaciółkę. Pokrewną duszyczkę.

- May, nie rób tego. Jeśli ktoś... Ma się poświęcić... - Nie pozwoliła dokończyć, wtrącając swoje dwa grosze.
- Lucia potrzebuje siostry. Musisz mieć czystą kartotekę. - Uśmiechnęła się słabo. - I nie płacz.
- Nie puszczę. - Zaparłam się, trzymając najmocniej, jak tylko byłam w stanie. - Zostajesz. - Siłowałam się z prawą ręką. - Działamy razem. Jak... Jak drużyna.
- Eve poszła samopas, zaś Lucia nie do końca wie, co robi. Ciągle zmienia zdanie. Dodaj do tego wraka. - Wskazała wolną dłonią na własną osobę. - No i jesteś ty. - Uścisk robił się luźniejszy. - Jesteś im potrzebna. Zbawiaj ten świat, bo moja rola. - Uwolniła rękę. - Właśnie się skończyła.
- May! - Ryknęła za nią, wskakując na plecy, aż runęłyśmy w dół. - To ja decyduję, kiedy koniec. Walczymy razem albo wcale.

~~~~~~~
Tym razem coś w inny deseń. To do czwartku.

sobota, 11 kwietnia 2020

Fragmenty Luci - księżycowa noc udręczonych


Z początku stałam po stronie siostrzyczki, potępiając dawną opiekunkę, która zastępowała mi matkę. Jednak to, co wtedy powiedziała, skruszyło serce. Wybaczyłam jej. Claire to nadal ta sama kobieta, ale tak jak każdy w sierocińcu, zboczył z właściwej ścieżki. Duchy przeszłości ponownie zagościły w ścianach placówki.
Nie byłyśmy aniołkami, więc zostawiłyśmy pokój za sobą i ostrożnie szukałyśmy pozostałych.

- Robi się ciemno, a lamp nikt nie włączył. - Zauważyłam brak światła na korytarzach. Chwyciłam za latarkę.
- Co jeszcze chowasz w plecaku? - Te oczy dziecinnej ciekawości błagały o odpowiedzi. - Lucia, powiedz, a wtedy ja zdradzę ci pewien sekret. Tego nie odkrył ani wasz przyjaciel, ani wy.
- No dobra. Pokażę ci. - Rozsunęłam suwak, ukazując zawartość. - Pamiętnik, w którym wszystko zapisuję. - Pozwoliłam jej zajrzeć do środka. - Scyzoryk na wszelki wypadek. Głównie służył, żeby usuwać nim pułapki. - Na moment wyjęłam przedmiot. - Stare czasy, ale dobrze zrobiłam, że mam go nadal ze sobą. - Jako ostatnie wyjęłam maleńką apteczkę. - Nie ma zbyt wiele bandaży. Jedna rolka i kilka plasterków. Dziewczyny powinny mieć więcej.
- Zupełnie jak braciszek. - Zachichotała lekko, odkładając wszystko do plecaka. - Dlatego wpadł w kłopoty.
- Czego dokładnie szukał? - Dopytałam. - Odkrył coś, prawda? Tajemnica?
- W piwnicy było coś jeszcze poza komorami. Czytał mi gazetkę o tym, że pani Maner zniknęła, a tam znaleźli ludzi. Dorosłych ludzi. - Wciąż stąpając po panelach, nie przerywała historii. - Trafili na trupa. Chłopak nieżywy, a młody. Nie zdradzili więcej. Braciszek był tak ciekawy, aż porwał się sam zbadać miejsce zbrodni. No i coś znalazł. - Przerwała, wskazując na panią domu. - Pani Claire!

Akurat pojawiła się w nieodpowiednim momencie. Wołała Carol, nie zwracając na nic więcej uwagi. Ciekawość ledwo trzymała się pod kontrolą, gdyż sekrety tego miejsca były na wagę złota. Zwłaszcza ile mogły pomóc, pozwalając sierotom spać spokojnie.

- Pani Claire! Tu jesteśmy! - Wciąż nie poddawała się, wołając opiekunkę. Wydawało mi się, że zachowywała się niczym w transie.
- Może nas nie słyszy. Lepiej mi powiedz to, co obiecałaś. - Uniosłam prawą brew. - Proszę. To wiele zmieni. Jeśli to niebezpiecznie, znajdziemy i pozbędziemy się raz na dobre. Wszystko wróci do normy.
- Nie kłam, Lucia. Ja nie chcę tego słyszeć! - Tupnęła nogami. - Nie ma tu naiwnych. - Tym tonem wzbudziła niepokój. Otoczka dziecka prysnęła. - Juan ledwo to powiedziała, ale zrozumiałam, o co chodzi. - Na chwilę przerwała, przecierając oczy. - Wisielce.
- To znaczy, że...
- Dzieci. Nasi rówieśnicy... Oni chcieli zniknąć.

~~~~~~~~~~
Sporo opóźniona notka, ale jednak niezbyt potrafię pogodzić wszystkie pisadła na raz. Do tego są też inne rzeczy. Wybaczcie. Katari nadal nie umarła. Wytrwajcie w tych domach.

wtorek, 7 kwietnia 2020

Notatka Claire - zanim będzie za późno


Nastąpiły mroczne czasy dla tego sierocińca, a wina wciąż stała po mojej stronie. Nieudolnie kłamałam, nie mając pojęcia co się ze mną dzieje. Nie mogłam dłużej zaprzeczać prawdzie. Krzywdziłam ich tak jak Maner. Po tym, co zobaczyłam w schowku, musiałam zerwać współpracę z Tobiasem. Ten uśmiech May udowodnił mi, że cała Colia miała rację. Stanowiłam zagrożenie, a zdrada ich ze śledczym była okrutnym błędem, za który gorzko zapłaciłam.
Obserwowałam z bezpiecznej odległości, jak dziewczynki gadały ze sobą. Nie mogłam je narażać po raz kolejny. Dystans był wskazany.

- Nie wiedziałam, że będzie tyle przygód tak blisko siebie. - Uśmiechnęła się Catalina. - Ale tęsknię za braciszkiem. Chcę go zobaczyć.
- Musisz uzbroić się w cierpliwość, słońce. Lekarze robią, co mogą, żebyście zobaczyli się ponownie. - Podniosłam wzrok od notatnika, w którym zapisywałam plan dnia. Widniały w nim zmiany. - Przepraszam was za wszystko. - Wyszeptałam do siebie. - Dołączycie do Carol? Mam coś do zrobienia. - Poprosiłam ledwo słyszalnym głosem.
- Coś się stało? - Lucia była spostrzegawcza, ale mimo to, nie potrafiłam jej wyjaśnić.
- W moim gabinecie została broń. Muszę ją zabrać, aby nikt nie zrobił sobie krzywdy. Wiecie, że to niebezpieczne? - Zwróciłam im uwagę. - Gdyby któreś z dzieci zabrało coś takiego, kłopoty miałby każdy. - Wyjaśniłam narastający niepokój. - Więc idźcie do niej.
- Ale potem wrócisz do nas? - Tego nie spodziewałam się usłyszeć. - My ci wybaczamy. Chciała pani dobrze. - Smutek pojawił się na twarzy pierwszej podopiecznej, która po latach zyskała ciepły dom. - Prosimy.
- Lucia. - Starałam się walczyć z natłokiem emocji. Podeszłam do nich bliżej. - Nie spocznę, dopóki nie będziecie całe i zdrowe. - Uśmiechnęłam się ciepło, tuląc je do siebie. Miałam wrażenie, że robiłam to ostatni raz. - Kocham was, moje dzieci.

Były bliskie płaczu, co tyczyło się i mojej osoby. Jednak czas uciekał. Im bliżej słońce chowało się za horyzontem, tym bardziej upiorna noc budziła się do życia. Otarłam łzy z policzków, pozostawiając dziewczynki same sobie. Ból rozdzierał serce.
Drzwi gabinety pozostały otwarte. Wzrokiem szukałam broni. Mały pistolet nie mógł ot tak wyparować. Ktoś tu był. Od dłuższego czasu zapominałam o istnieniu czegoś takiego jak system monitorowania budynku. Rzadko korzystałam z tego, ufając jedynie dzieciom oraz własnym zmysłom. Tym razem zawiodły mnie. Zasiadłam do komputera, przeglądając nagrania.

- Kim jesteś? - Spytałam, widząc odbicie cienistej postaci w monitorze. Po rozważnych krokach i bezszelestnym stąpaniu po podłodze rozpoznałam intruza. - Cholera. - Przeklęłam pod nosem. Dla pewności zbliżyłam na twarz. - Jasny gwint!

Nerwowo zamknęłam komputer wraz z gabinetem, ruszając do biegu. Być może cała drużyna Carol nienawidziła za dokonany akt zdrady, chociaż ostrzeżenia nie mogły zignorować.
Przeszukiwałam większość z pokoi sierot. Moje płuca błagały o litość.

- Carol! - Zawołałam przywódczynię organizacji. - Macie kłopoty! - Użyłam całej siły głosy, aż niósł się po ścianach sierocińca. - Zabieraj resztę i uciekajcie!

~~~~~~
I tak zamyka się kolejna część. Ciąg dalszy nastąpi wkrótce.

niedziela, 5 kwietnia 2020

Notatka Eve - zgadnij kto to


Składniki pasowały kropka w kropkę. Lista chemikaliów zgadzała się z planem Tox, a to wymagało poinformowania Colii, żeby zaprzestali kontaktu z Maner. Cholera. Przecież nowa opiekunka nazywała się Claire. Mój mózg rozpoznał wzorzec identycznych zachowań, dlatego też mogłam używać imienia zmarłej.

- Tu nie wolno wchodzić. - Przez znajomy głos powoli odstawiłam kartę na miejsce. - Wyjdzie pani dobrowolnie czy mam wezwać ochronę?

Pokręciłam głową, ociężale wycofując się do wyjścia. Krok po kroku. Za wszelką cenę unikałam wzroku lekarza.

- Evangeline Marclin, jak mniemam. - Westchnął ciężko. - A my cię szukaliśmy. Co za niespodzianka. - Uśmiechnął się przyjaźnie, żeby tylko mnie zmylić. - Doktor Ross, pamiętasz? - Podał rękę. - Wiesz, że muszę cię zabrać na oddział. Twoja choroba jest poważna.

Nie musiał przedstawiać swojej gęby. Tak pamiętnych oprawców mogłam rozpoznać na ślepo. Schowałam drżące ręce do kieszeni, wycofując się coraz szybszym krokiem.

- Nie uciekaj, Eve. Chcę ci pomóc. Jestem tym dobrym. - Zawołał, aż ruszył za mną.

Kłamał jak z nut. Moje ciało czuło tę iluzję troski. Zwłaszcza co zrobił w psychiatryku z ciekawskimi. Nie byłam jedyna, a ta szuja podle współpracowała z Maner. Tego nie dało się opuścić w niepamięć.
W biegu szukałam wyjścia z budynku. Bez paniki, Eve. Bez paniki.

- Znalazłem uciekinierkę. To Evangeline Marclin. Zablokujcie wszystkie wyjścia! - Wzmocnioną zdolnością zdołałam wyłapać wzywanie posiłków.

Krew ciekła z nosa, a to nie było moje największe zmartwienie. Deptali po piętach. Odbijające się uderzenia butów o podłogę rozchodziły się po całym szpitalnym korytarzu. Dyszałam coraz, mocniej, aż płuca błagały o litość. Musiałam zwolnić. Zatrzymałam się przed salą zabiegową. Weszłam do środka, a następnie oparłam się o szafkę, próbując uspokoić oddech.

- Dziwne. Nie mogła się rozpłynąć. Szukajcie dalej! - Za drzwiami roznosił się głos poirytowanego oponenta. Skuliłam się bliżej ściany.
- Jak... Cię dorwę. - Ledwo wydusiłam z siebie.
- To mnie zabijesz?

Nie mogłam w to uwierzyć. Znalazł mnie? Nerwowo odwróciłam się, biorąc do ręki skalpel.

- Zostaw mnie w spokoju! - Uniosłam nieco ton, tracąc kontrolę.
- Ale ja tylko chcę ci pomóc. Zostaw to i chodźmy do twojego domu. - Ten uśmiech powodował odruch wymiotny. Rzygałam nim.
- Mam swój dom! Odejdź albo zrobię ci krzywdę. Dołączysz do tej suki. - Wiedziałam, co mówiłam. Prawdziwą groźbę. - Głuchy jesteś?!
- Eve. - Zaczął podchodzić bliżej. - Chodź ze mną albo będę niegrzeczny. - Coś trzymał za plecami. Broń? Strzykawka? Z każdej strony stanowił zagrożenie.

W jednej chwili wrzasnęłam, dźgając go w ramię. To było za mało. Rzuciłam się do gardła, tnąc kawałek po kawałku tkanki, aż przebiłam się do tętnicy. Krwawił. Cała podłoga zalewała się paskudną posoką.

- Zamilcz wreszcie! Zamilcz!

~~~~~~~~~~
Przez dłuższe granie notka pojawia się opóźniona w niedzielę. Trochę krwawa, ale mówiłam, że trzeba przekroczyć granice.

czwartek, 2 kwietnia 2020

Notatka May - uśmiech jest lekarstwem na łzy


Czasami człowiek zakłada na twarz wiele masek, aby nie zarażać pesymizmem czy erupcją problemów. Nieważne nawet jakiej treści, skoro w ten sposób czują się bezpieczni. Carol znałam od wielu lat, dlatego tak trudno było utrzymać fałszywy uśmiech. Łzy napływały do oczu. Potrząsałam głową i weszłam do wolnego pokoju pełnych zabawek. Głównie misie różnorakiej wielkości.

- Tu raczej wina nie znajdziemy. - Prychnęłam. - Dzieci nie piją.
- Najpierw muszę opatrzyć twoje rany. - Wciąż uparta trzymała mnie, aby nie upaść. - Czegoś mi nie mówisz.
- Spokojnie, kochana. Niczego mu nie wypaplałam. Zejdziemy do kuchni? - Poprosiłam, powstrzymując z trudem narastający płacz. - Alkohol pomaga znieść ból.
- Więc tak chcesz mnie przekonać? - Westchnęła ciężko. - No dobra. Przystanę na to.

Powoli przestawiłam się na własną równowagę ciała, choć podtrzymanie się o poręcz było niestety konieczne. Z każdym krokiem po szczeblach schodów zmuszałam nogi do wysiłku. Starałam się odwrócić uwagę od szczypiących ran. Problem w tym, że nie wszystkie dało się wyleczyć. Uśmierzyć od bólu.
W kuchni nie zastaliśmy ani jednej żywej duszy. Niezbyt interesowałam się, co porabiały sieroty. Przede wszystkim Colia. Sekret musiał być zabrany do grobu.
W lodówce odnalazłam czerwone wino wytrawne. Nigdy w życiu nie miałam okazji, aby przełamać barierę abstynencji. Wzięłam jeden łyczek.

- Gorzkie! - Skrzywiłam się, a intensywny zapach uderzył w nozdrza.
- Dlatego nie pijesz, May. - Brzmiała dość poważnie, siadając z apteczką. - Pokaż to oko.
- Przeżyję. - Szybko wypiłam kolejną część kieliszka. - Boże! Paskudztwo! - Splunęłam do naczynia.
- Zaraz będę bardziej naciskać, jeśli nie powiesz mi, co ci zrobił ten drań. Mam pójść po Lucię, żeby ci wybiła głupoty z głowy? - Groźba niosła w sobie gniew, a mimo to czułam, że bała się.
- Nie tutaj, Carol. - Uśmiech powoli znikał z twarzy. - W łazience. Proszę.
- Będziesz musiała znowu wchodzić na górę, a chcę ci tego oszczędzić. - Odstawiła butelkę z trunkiem na bok. - Biblioteka?
- O ile nikogo tam nie ma. - Westchnęłam ciężko, ruszając cztery litery z dala od paranoi alkoholika. Nie mogłam zapijać problemów.

Nie wiedziałam skąd były takie pustki w pomieszczeniach. Może dzieciaki poukrywały się po kątach z lęku przed przesłuchaniem. Jednak to był czas na wyznanie prawdy. Zamknęłam drzwi, a następnie zasłoniłam rolety, aby nawet najmniejsza część światła nie przebijała się przez nie. Stanęłam przed przyjaciółką, zdejmując dżinsy. Wraz z nimi spadł pobrudzony sweter. Liczne cięcia zdobiły skórę.

- Zniszczył mnie. Wykorzystał, dotykał, ale... Nie dałam się. Niczego nie wie. - Ciało drżało, którego szpetota odrzucała. Brzydziłam się siebie. - Carol, pomóż mi zniknąć.

~~~~~~~~
Ciężko jest pisać w tym miesiącu. Pomysły nadal są, ale zmęczenie jednak dotyka. To odbija się na wszystkich pisadłach. Te campowe nawet nie ma konkretnego rozdziału, a jakiś dialog, ale to dopiero pierwsze dni. Trzeba znowu wejść w ten tryb, nie? Inaczej nie wiem jak to wszystko będzie działać. Siedźcie nadal w domu, szukajcie kreatywnych rozwiązań i dbajcie o siebie. Psychicznie i fizycznie.

wtorek, 31 marca 2020

Notatka Carol - ja i sumienie


Claire przekręciła klucz, otwierając nam schowek. Serce razem z żołądkiem zabawiły się w rollercoaster. Na moment wzrok utkwił przy Tobiasie, trzymającym za głowę May, której uśmiech nie znikał z twarzy. Oddech przyspieszył, dopatrując licznych ran na ciele.

- Co... Co ty jej zrobiłeś?! - W głowie pojawił się krótkotrwały impuls. Zemsta.
- Tobias, powiedziałeś, że będzie nietknięta. - Nawet w opiekunce pojawiła się odrobina empatii. - Carol, zabierz je stąd. - Poprosiła, wciąż lustrując policjanta.
- Nie odpuszczę mu tak łatwo! - Krzyknęłam, macając miejsce, gdzie powinna być broń. - Zgłoszę to!
- Nie zrobisz tego, jeśli nie chcesz stracić Luci. - Rzucił członkinię Colii, jakby pozbył się znudzonej zabawki. Rupiecia skazanego na wysypisko. - Jednak muszę przyznać, że masz zadziorną przyjaciółkę. Mogłem skłaniać godzinami, ale milczała. Nie pisnęła ani słówka. - Zaśmiał się diabelnie. - Dowiem się co zrobiliście z Maner.
- Nie dowiesz się, padalcu. - Słabym głosem wyraziła się May. - Po moim trupie.
- To się jeszcze okaże. - Skwitował krótko i wyszedł. Tak po prostu zostawił, traktując ten dzień jak każdy inny w życiu śledczego.
- May! - Podbiegłam do rannej, tuląc do siebie. - Przepraszam. Mogłam coś zrobić, a on... - Zabrakło słów, a może blokada w opisaniu tego. Emocjonalny chaos zatrzymał możliwość wysłowienia się.

Przyjaciółka nawet nie skomentowała tego. Trzymała tak mocno, bojąc się wypuścić z objęć. Cokolwiek z nim przeżyła, wciąż stąpała twardo po ziemi. Wiecznie waleczna May Santori. Na lepszą kumpelę nie mogłam trafić.
Ostrożnie podniosłam ją z ziemi, Claire asekurowała, natomiast dziewczynki stały w osłupieniu, nie pojmując sytuacji.

- Ja ją zabiorę. Ty zajmij się Lucią i Cataliną. - Niechętnie powierzyłam resztki zaufania zdrajczyni, ale innego wyjścia nie widziałam.
- Popełniłam błąd. - Mówiła przygaszonym głosem. - Chciałam dobrze.
- Dlatego nie wchodź nam w paradę. Wystarczy, że wbiłaś nóż w plecy swoją zdradą. - Warknęłam. - Wystarczy.
- Wybaczcie mi. - Błagalny ton przebijał się przez ciche jęki rannej.
- Nie odzyskasz już zaufania. Współpracę z Colią uznaję za zakończoną. - Wygłosiłam stanowisko mimo braku głosowania członków, a znali regulamin. Poparliby tę decyzję.

Rozeszliśmy się w swoje strony. May nie znikał uśmiech z twarzy, ignorując rany. Skupiała się na odniesionym zwycięstwie.

- May, potrzebujesz lekarza? - Spytałam z troską. Podbite oczy oraz zaschnięta krew, przy której otwierały się kolejne draśnięcia, wymagały opatrzenia.
- Daj spokój! Musimy się napić! - Krzyknęła pełna euforii, proponując coś, na co nigdy by się nie odważyła jako abstynent. Mózg bił na alarm. Co on jej zrobił?

~~~~~~~~
Robi się baaardzo mrocznie, ale nie ukrywajmy, musi tak być. Jutro startuje CampNaNoWriMo kwietniowy, dlatego będę pochłaniać się nową fabułą oraz historią. Bezbronnych nie zostawiam. Broń Boże. Po prostu może się zdarzyć mała obsuwa z notkami. Ostatnio zauważyłam, że te rozdziały są jakby zwiastunami większej całości. Ograniczam się do dwóch stron w zeszycie, ale pewnie przy edycji powiększą się i będzie więcej do czytania. W końcu staram się dobić do 40 tysięcy słów. Także nie zawódźcie się, zostańcie w domu, korzystajcie z kreatywnych rozwiązań. O tym co dokładnie spotkało May będzie w czwartek. Do następnego ;)

sobota, 28 marca 2020

Notatka Luci - wystarczy tylko jeden strzał


Stałam sparaliżowana z zamkniętymi oczyma. Nie miałam odwagi ich otworzyć. Czy ja śniłam na jawie? W głowie pojawiały się przebłyski z tamtej nocy. Może istniał inny sposób, aby sierociniec odzyskał bezpieczeństwo. Gdybym wtedy coś wymyśliła, zamiast wysyłanie Maner na śmierć, tyle dzieci nie straciłoby życia.
Gwałtownie podniosłam powieki. Pocisk uszkodził szafkę, której szkło leżało w drobinkach. Nikt nie zginął.

- Ca... Carol? - Ledwo wydukałam cokolwiek.
- May... May jest w schowku. Tobias ją przesłuchuje. - Drżącą dłoń położyła na broni. - Przepraszam. Nie miałam innego wyboru.
- Zdrajca! - Krzyknęła, odpychając mnie od Claire. Siarczystym uderzeniem przyłożyła w policzek, opuszczając przy tym pistolet.
- I pomyśleć, że byliście dla nas inspiracją. - Catalina odważyła się skorzystać z prawa głosu. - Byłaś świetna, Caroline.

Odebrało nam mowę. O czym ona mówiła? Znali Colię? W końcu też zbierali informacje, szukając odpowiedzi. Na tę chwilę całe to napięcie zniknęło. Włączyła się ciekawość. Całą uwagę skupiliśmy na dziewczynce. Jak wiele wiedziała? Wcześniej wspominała, że Andre zdradził naszą historię. Jednak nie mówiła, co dokładnie wyjawił. Zaraz... Chodziło o kartki z pamiętnika, które i tak miały pewne luki.

- Nie wzorujcie się. Popełniliśmy błąd. - Zacisnęłam dłonie w pięść. - Wszystko zniszczyliśmy.
- Lucia, o czym ty mówisz? Bez niej jest lepiej.
- Nie jest! - Podniosłam ton, lustrując siostrę. - Sieroty giną i jakiś człowiek chce zrobić krzywdę naszej May!
- Obiecał, że jej nie tknie. - Wtrąciła się Claire.
- Ty nie wiesz komu ufać. - Warknęła liderka grupy. - Mało tego odbiło ci. Jesteś dla nich zagrożeniem.
- Więc też mamy ją zabić? - Podniosłam broń, wymierzając w opiekunkę. - To jest metoda?
- Przestańcie! - Donośny krzyk z gardła rówieśniczki mną potrząsnął. - Nie chcę was widzieć przy Juanie, a on dobry jest.
- Catalina ma rację. Weźmy się w garść. Zaprowadzę was do May. - Zasugerowała kobieta, choć straciła w naszych oczach.

Rzuciłam się w ramiona siostrzyczki, rycząc bez opamiętania. Gładziła spięte plecy niczym troskliwa matka. Dawała spokój oraz ciepło. Nie potrafiłam trzymać pukawki, więc wypuściłam ją z rąk. Nigdy więcej ofiar. Nigdy.
Jak tylko doszliśmy do siebie, Claire wskazała nam na drogę. Z pokoju nie dochodziły dźwięki. Pułapka? Drzwi pozostawały zamknięte, a klucz pasował do zamka. Z jakiegoś powodu w głowie włączyła się lampka ostrzegawcza. Kłopoty.

~~~~~~~~~
To już siódma seria. Do końca sezonu pozostało dziewiętnaście rozdziałów. Mam nadzieję, że jeszcze się nie wynudziliście. Do tego w tych czasach. Gdy nie wychodzi się z domu, nie popadniesz w tą koronawirusową panikę pełną szaleństwa ludzi. Wytrwajcie jakoś.

czwartek, 26 marca 2020

Okruchy życia Claire - utraceni


Dla tych dzieci zrobiłabym wszystko, dlatego też nie mogłam odrzucić zaproponowanej oferty przez Tobiasa. Inaczej sieroty straciłby dach nad głową. Szkoda, że May tego nie rozumiała. Nie wybaczy za zdradę. Nie ona.
Pomyślałam, aby poczekać na nich w gabinecie. Nie spodziewałam się jednak gości. Carol siedziała skulona we łzach tulona ramionami siostry. Jedynie Catalina zachowywała zimną krew, stojąc przed otwartą szafką z lekami.

- Carol, to nie jest tak, jak myślisz. Wyjaśnię ci na spokojnie, ale najpierw uspokój się. - Poprosiłam troskliwym tonem. - Zaparzę ci jakąś herbatę i porozmawiamy.
- Za... Zabijasz je! - Uniosła ton, zmuszając drżące nogi do posłuszeństwa. - Zaufaliśmy ci, a ty... Ty to robisz? - Odwróciła się, wyciągając broń. Ciarki przeszły wzdłuż ciała.
- Nic nie rozumiesz. To nie są specyfiki Maner! Naprawdę uważasz mnie za takiego potwora? - Dopytałam nieco spięta. Niepewnie trzymała pistolet, a nie byłyśmy same. Mogła zranić dzieci. - Catalino, prawda, że o was dbam? - Zwróciłam się do swojej podopiecznej.
- To nam pomaga zasnąć. Żadnych złych snów. - Wciąż była spokojna mimo tak napiętej sytuacji.
- Zasnąć? To was niszczy! Przejrzyjcie na oczy! - Krzyknęła zrozpaczonym tonem. - Ja... Ja wszędzie rozpoznam to świństwo.
- Siostrzyczko, czy... Czy możesz jej nie ranić? Ona jest dobra. Musi być. - Lucia wyglądała na załamaną. Nic nie mogła zrobić, a krzyczała. - Nie chcę widzieć kolejnego trupa! - Pisnęła, aż prawie popękałaby błona bębenkowa.
-Dobrze wiesz, że chcę dla nich dobrze. Nie kłamałam. - Nieważne jak łagodnie przemawiałam do dziewczyny, otworzyła rany przeszłości. - Carol, moja śmierć w niczym nie pomoże.
- Jesteś gorsza od Maner! Kłamiesz! Przez cały ten czas bałamuciłaś swoimi śpiewkami, że razem pomożemy sierotom, a ja ci w to uwierzyłam. Jaka ja byłam głupia. - Po policzkach spływały łzy. - Nienawidzę cię! - Silnie trzymała za spust. Strzeli?
- Carol, zostaw ją! - Młoda zgrywała bohaterkę, stojąc między nami. - Rozwiążemy to bez rozlewu krwi. May z Eve to poprą.
- May... Gdzie ona się podziewa? - Zaczęła się zamyślać. - Claire, ty coś wiesz?

Przemawiała przez nią nienawiść. Nie zamierzałam im zdradzać swojego układu, więc milczałam. Czy tu miałam zakończyć swój żywot? Czekałam na jej ruch.

- Zakończ ten obłęd. Wiem, jak cierpisz, ale chcemy tego samego. Beze mnie zostaną same. Pomyśl o tym, zanim odbierzesz im matkę. - Błagałam, powstrzymując się od jakiegokolwiek ruchu. - A ty chcesz odebrać Luci siostrę?  Żeby znowu cierpiała?
- Dość!

W jednej chwili usłyszałam dźwięk wystrzelanego pocisku. Nadeszła pora zmówić ostatnią modlitwę.

~~~~~~~~~
Czasami mam takie tryby, że w dialogach zawiera się wiele akcji, więc stąd taka długość. Do tego chamskie zakończenie, które wręcz uwielbiam robić.

wtorek, 24 marca 2020

Okruchy życia Eve - nikt nie wie wszystkiego


Dożyłam czasów, gdy lęki otaczały mnie wszędzie. Najgorsze z koszmarów wychodziły na powierzchnię, otrzymując drugie życie i nic nie było w stanie ochronić przed zbliżającą się paniką. Z trudem oddychałam, obserwując pracę lekarzy. Nic nie mówiłam, lecz bezsilnie uczestniczyłam w walce o życie Valerii. Nie rozumiałam wydawanych poleceń między ratownikami.

- Dobrze się czujesz? - Na dotyk mężczyzny odskoczyłam. - Spokojnie. Nie zrobię ci krzywdy.
- Va... Valeria. - Wydukałam imię dziewczynki.
- Nie pozwolimy jej umrzeć. - Uśmiechnął się przyjaźnie, a za to, jak fałszywie. Dał głupią nadzieję.
- Cholera. Ciśnienie spada. - Zauważył facet w okularach i od razu przystąpił do podawania leków. -Trzeba będzie zrobić testy na obecności substancji odurzających.
- Dla... Dlaczego? - Moje oczy o mało nie wyskoczyły z orbit.
- Ten sam typ. Co te dzieciaki wyprawiają w tym sierocińcu?

Momentalnie zbladłam, przechylając się na bok. To nie mieściło się w głowie. O czym mówili? Kto jeszcze trafił w to samo bagno? Claire za mało powiedziała i raczej nie w celach troski. Miała sekrety. Zamglonym wzrokiem dostrzegłam, jak zabierali ranną z karetki, aż pochłonęła ciemność.
Powoli otwierałam oczy. Ta biel ścian oraz pikanie rozpoznałabym wszędzie. Szpital? O nie. Nerwowo zerwałam się z łóżka, chwiejąc z każdym ruchem. W myśl przyszła ucieczka.

- Hej! Wracaj do łóżka. Jeszcze nie jesteś w stanie chodzić. - Za sobą dostrzegłam lekarza, który mówił spokojnie, choć mózg odbierał agresję.
- Nie zamknięcie mnie! - Krzyknęłam, ruszając do biegu.
- Stój! - Wołał nieustannie.

Biegłam, ile miałam sił w nogach. Wzrok płatał figle, a mimo to cel pozostał taki sam. Mijałam zdezorientowany personel medyczny. Im dłużej szukałam wyjścia, tym bardziej zataczałam się. W ostatniej chwili przytrzymałam się ściany, żeby nie wyryć ryjem o kafelki podłogowe.

- Ma to samo świństwo we krwi. Nie wiem jak im pomóc. To chore co tam się odwala. - Zza ściany dobiegł kobiecy głos. - Zaraz braknie miejsc na toksykologii. Czemu ta policja nic z tym nie robi?!
- Może mają większe sprawy na głowie. Na przykład tego psychopatę. - Westchnął ciężko. - Bierzmy się do roboty, Jones.

Lekko uchyliłam głowę, zakradając się do wspomnianego miejsca. Zatrzymałam się przed łóżkiem Valerii. Karta wciąż była przypięta, więc mogłam sprawdzić zapisy. Nazwy substancji pokrywały się z planem Tox.

- Claire, co ty zrobiłaś?

sobota, 21 marca 2020

Okruchy życia May - wedle granic


To było pewne. Claire zdradziła. Nie sądziłam, że będę żałować powierzonego zaufania, a jednak stało się. Teraz pozostali musieli poznać prawdę, a darcie mordy nie pomagało. Gardło robiło się ochrypłe, pytań przybywało, zaś moja cierpliwość ledwo pozostała. Nerwowo stukałam nogą.

- Niczego nie wiem. - Zaparłam się. - Możecie mnie nawet torturować. Będę milczeć jak zaklęta. - Wyszczerzyłam się diabelnie. Wyprowadzanie przeciwnika z równowagi dawało najwięcej przyjemności.
- Claire, zostawisz nas? - Poprosił Tobias. Miałam ochotę napluć mu w twarz.
- Tylko nie skrzywdź jej. Jest niewinna. - Niezbyt przemawiała współczuciem. Raczej ten stan nazywał się, rób co chcesz, ale mnie w to nie mieszaj. Żałosne.
- Gdyby tak było, nie stawiałaby oporu. - Zauważył, lustrując najmniejszy ruch twarzy.

Kobieta najzwyczajniej w świecie zostawiła nas samych. Drzwi zatrzasnęły się. Przez kręgosłup przeszły dreszcze.

- A zatem, panno Santori. Wiesz, o co będę pytał, prawda? - Z torby wyciągnął narzędzia owinięte w skórę. Włosy same jeżyły się na głowie, widząc to. - Usiądź tutaj.
- Tracisz tylko czas. - Prychnęłam, zajmując miejsce na krześle.
- Spokojnie. To nam niewiele zajmie. - Uśmiechnął się złowrogo. - A! I nie przejmuj się moimi zabawkami. Raczej nie będą konieczne.
- Zaczynasz mnie nużyć. - Wywróciłam oczami, aż oberwałam w twarz.
- Patrz na mnie. - Nawet jako śledczy nie podnosił głosu. Był opanowany. - Co się stało z Maner?
- Nie wiem. - Splunęłam krwią na podłogę.
- Ty i ta twoja grupka przyjaciół notorycznie jesteście w centrum wydarzeń. Widzieliście ją po raz ostatni. Gdzie ona jest? - Przyłożył więcej siły, trafiając w prawy policzek, przez co wykrzywiłam głowę w bok.
- Wal się. - Syknęłam, oddając mu lewy sierpowy.
- Wiedziałem, że nie jesteś niewiniątkiem. - Sprawnie podniósł się, wykręcając mi prawą rękę za plecy. Jęknęłam. - A mogło być bezboleśnie.
- Interesujesz się, bo tu kiedyś mieszkałeś? Zadarłeś z niewłaściwą osobą.

Uderzyłam faceta między nogi, uwalniając z chwytu. Lekcje samoobrony nie poszły na marne. Mimo to był silniejszy. Zaciekle blokowałam ciosy, odpychając napastnika jak najdalej od siebie. Nie przewidziałam ataku znienacka. Dźgnął ostrzem w ramię. Wrzasnęłam, zaś nogi pode mną się ugięły. Mocniej dociskał butem do ziemi.

- Prawda nie boli, ale kłamstwa już tak. - Przeniósł ciało, ciągnąc przez podłogę, a następnie doczepił ręce do kaloryfera. - Jeśli mi nie odpowiesz na pytanie, zajmę się twoją koleżanką. Caroline Teklei jest ci bliska, prawda?

Na wspomnienie o niej spięłam mięśnie. Nie zamierzałam się poddać. Niczego nie dostanie.

~~~~~~~~
A teraz czekajcie do wtorku. Wiem. Kończyć w takim momencie? Niewybaczalne.

czwartek, 19 marca 2020

Okruchy życia Carol - nie trać zmysłów


Lucia wciąż musiała nauczyć się wiele rzeczy, a przede wszystkim jednej dość istotnej. Nie działać pod wpływem emocji. Obie czułyśmy to samo zaangażowanie do członków organizacji, ale nie mogłyśmy się tylko tym kierować. Jednak zbyt wiele przeżyłam z May, aby ją pozostawić. Zwykle grała twardą, lecz bywały dni, kiedy takie podejście nie wystarczyło. Zanim poznałam Lucię, traktowałam May niczym prawdziwą siostrę. Raz ocaliła mnie od kary Maner. Nigdy tego długu nie spłacę.
Na korytarzu zastały nas pustki.

- Jest za cicho. - Stwierdziłam, spoglądając nawet na brak ludzkiej obecności w gabinecie Claire.
- Strasznie. - Rzuciła pierwszą myśl jaka przyszła do głowy. - Mam złe przeczucia.
- To pora obiadowa, a nikt nie zszedł na dół. - Zastanowiła się Catalina. Prawie zapomniałam o niej. - Zawsze były tłumy.
- Claire też nie ma. Dziwna sprawa. Jako opiekunka powinna ich zawołać, a przepadła bez śladu. Chyba że coś robi. - Lucia nie potrafiła wyrazić własnych myśli. - A jeśli jest w tym miejscu, gdzie chowa zapasy żywności?
- Nigdy tego nie robiła. - Przyznała sierota.

Mój instynkt ciągnął do gabinetu. Nogi poszły w tym kierunku, zatrzymując nad szklaną ścianą pomieszczenia. Mogłam zobaczyć szafkę z kluczami. Jednego brakowało. Nie byłam w stanie odgadnąć nazwy. Wyciągnęłam wsuwkę do włosów i kręciłam przy zamku. Kręciłam.

- Gotowe. - Bez problemu chwyciłam za klamkę. Nie ruszyłam dalej.
- Siostrzyczko? - Czułam obok siebie Lucię oraz jej rówieśniczkę.
- Buteleczka. - Zbladłam, widząc znajomy przedmiot. Ostrożnie stąpałam po powierzchni. Wyobraźnia przebudzała przebłyski przeszłości.
- To takie lekarstwo na koszmary. Rano i wieczorem je dostajemy. - Wyjawiła dziewczynka. - Ale nie wierzę w to.
- L... Lekarstwo. - Wyjąkałam z trudem. Próbowałam utrzymać się na nogach. Czarne kropki tańczyły przed oczami, zagęszczając się bardziej.
- Chyba wiem, gdzie ją znajdziemy. - Przyszywana siostra wskazała na nazwę. Ledwo coś widziałam. - Carol, to skrytka!
- S... Skrytka. - Bezradnie upadłam na kolana, dostrzegając napis na butelce. - Nie! - Wyłkałam ze łzami w oczach.
- Carol. - Ciepłe objęcia ramion młodej koiły ból. - Hej! Jestem tu.

Na nic były te słowa. Wreszcie wiedziałam, czy Claire nie popadła w obłęd. Eve nie myliła się. Dzieci wpadły w poważne tarapaty. Można również przypiąć plakietkę drugiej Maner. W końcu świat idealny nie istniał i nic nie mogłam na to poradzić.
~~~~~~~~~
A zatem grafik mam ustalony. Notki powinny się pojawiać we wtorki, czwartki i soboty. Zdarzają się odchyły z różnych powodów. Jestem człowiekiem, a nie robotem. Liczę na wyrozumiałość.

poniedziałek, 16 marca 2020

Okruchy życia Luci - alarm


Gdzieś w oddali słyszałam odjeżdżającą karetkę na sygnale. Tylko że nie to przykuło moją uwagę, a bransoletka migała na zielono, wibrując. Zerknęłam na nią. Carol również zauważyła ten sygnał. Od czasów dawnej Colii zamontowała w nim system alarmowy, aby dać sygnał, że coś działo się z jakimś członkiem grupy.

- Coś się stało. - Podzieliłam się swoimi przekonaniami.
- Eve albo May. - Pomyślała głośno. - Nie podoba mi się to ani trochę, Lucia. Mogły wpaść w pułapkę.
- Jest za wcześnie. Dopiero dochodzi dziewiąta! - Wykrzyczałam spięta na myśl o rannych przyjaciołach. Andre i Marco byli już w niebie. - Carol?
- Nie bój się. Są silne. Spróbujmy je odnaleźć. - Mówiła tak spokojnie, a jednak drżące dłonie mówiły coś innego.
- Szkoda, że pojechali. Chciałam odwiedzić Juana. - Odezwała się sierota, odkładając książkę na półkę.
- Catalino, rozumiemy to. Jednak na razie mamy większy problem na głowie. - Uklękła przy niej, a następnie wyjęła mapę z rozrysowanym położeniem pułapek. - W którym miejscu twój brat węszył?
- Tutaj. - Wskazała na piwnicę, gdzie mieściły się najgorsze z pułapek. Liczne piły tarczowe czy ściana z nożami. Mordownia.

Na moment sięgnęłam do wspomnieć. Piwnica zawierała komory z ciałami. Policja oraz wszelkie służby pomogły je wydostać i ogarnąć żywe trupy. Te dzieciaki szukały kłopotów. Szły naszymi śladami? Nieodpowiedzialnie? Śmiesznie zabrzmiałoby to z ust wcześniej naiwnego dzieciaka, który wierzył we wszystko, co mu się powie. Czasy ulegają zmianom. Podobnie jak ludzie.

- Jeśli nie są aktywne, coś innego musiało się wydarzyć. - Nie zastanawiałam się ani chwili dłużej i wybiegłam z biblioteki. - May! Eve! - Wołałam donośnym głosem. - Gdzie jesteście?
- Lucia! - Za mną biegła siostra wraz z dziewczynką. Nie potrafiły odpuścić. - Zaczekaj!

Na moment zatrzymałam się w miejscu. Nawet nie wiedziałam dokąd iść. Działałam zbyt mocno w emocjach? Burzliwie? Ciężko określić. Carol bała się tak jak każdy w tym sierocińcu. Strach nie był nikomu obcy.

- Są dla mnie jak rodzina. Nie zostawię ich. - Odwróciłam się, patrząc w jej oczy.
- Wiem o tym, ale pomyślmy na spokojnie. Poszukajmy na górze. Może ktoś coś widział. - Zmusiła się do uśmiechu, grając silną kobietę. Beznadziejna rola.

Przestałam komentować, spoglądając ponownie na bransoletkę. Światło zgasło.

~~~~~~~~~~
Nie sądziłam, że te koronaferie (tak to uczniaki nazywają) też wpłyną na mnie. Moje rodzeństwo siedzi w domu z tego powodu, więc czas na spokojne pisanie ogranicza się do późnych godzin nocnych. Oznacza to też nowy grafik oraz wprowadzenie paru minut na przygotowania do CampNano2020. Co to jest? Już śpieszę z tłumaczeniami.
To coś na rodzaj wyzwania pisarskiego, które zwykle odbywa się w listopadzie. Jednak tutaj ludzie dzielą się na małe grupki i piszą wspólnie. W Polsce takich warunków na to nie ma. Zwłaszcza teraz. Cel jest banalny. Ustalasz, co chcesz pisać i ile. Żadnych ograniczeń. To może być cokolwiek. Rozprawka, esej, dokument, scenariusz, lista zakupów, edycja książki, seria wierszy. Ogranicza cię tylko wyobraźnia! Zachęcam, bo wtedy łatwiej spływają pisarskie soki, a przecież kopa w dupę motywacyjnego każdy potrzebuje. Nie lenimy się, tylko aktywnie wykorzystujemy czas na kreatywne działania. Siedzieć w domu nie znaczy, oglądaj nałogowo TV czy Netflixa. Siedzieć w domu znaczy, działaj kreatywnie.
Oto co napisała Julie (tłumaczenie na sucho z angielskiego)

Nikt z nas nie potrzebuje oglądać informacji non stop. Nie musimy przeglądać Facebooka albo Twittera, aby wiedzieć, co ludzie mówią. Zamiast przełączać między kanałami stacji telewizyjnych, czy nie możemy zrobić czegoś pozytywnego jak użyć tego czas na kreatywność?

Z tym pytaniem was zostawiam. Notki wciąż się piszą. Uzbrójcie się w cierpliwość, czytajcie książki, twórzcie coś własnego. Pobudźcie kreatywność.

person covered by holi powder