Składniki pasowały kropka w kropkę. Lista chemikaliów zgadzała się z planem Tox, a to wymagało poinformowania Colii, żeby zaprzestali kontaktu z Maner. Cholera. Przecież nowa opiekunka nazywała się Claire. Mój mózg rozpoznał wzorzec identycznych zachowań, dlatego też mogłam używać imienia zmarłej.
- Tu nie wolno wchodzić. - Przez znajomy głos powoli odstawiłam kartę na miejsce. - Wyjdzie pani dobrowolnie czy mam wezwać ochronę?
Pokręciłam głową, ociężale wycofując się do wyjścia. Krok po kroku. Za wszelką cenę unikałam wzroku lekarza.
- Evangeline Marclin, jak mniemam. - Westchnął ciężko. - A my cię szukaliśmy. Co za niespodzianka. - Uśmiechnął się przyjaźnie, żeby tylko mnie zmylić. - Doktor Ross, pamiętasz? - Podał rękę. - Wiesz, że muszę cię zabrać na oddział. Twoja choroba jest poważna.
Nie musiał przedstawiać swojej gęby. Tak pamiętnych oprawców mogłam rozpoznać na ślepo. Schowałam drżące ręce do kieszeni, wycofując się coraz szybszym krokiem.
- Nie uciekaj, Eve. Chcę ci pomóc. Jestem tym dobrym. - Zawołał, aż ruszył za mną.
Kłamał jak z nut. Moje ciało czuło tę iluzję troski. Zwłaszcza co zrobił w psychiatryku z ciekawskimi. Nie byłam jedyna, a ta szuja podle współpracowała z Maner. Tego nie dało się opuścić w niepamięć.
W biegu szukałam wyjścia z budynku. Bez paniki, Eve. Bez paniki.
- Znalazłem uciekinierkę. To Evangeline Marclin. Zablokujcie wszystkie wyjścia! - Wzmocnioną zdolnością zdołałam wyłapać wzywanie posiłków.
Krew ciekła z nosa, a to nie było moje największe zmartwienie. Deptali po piętach. Odbijające się uderzenia butów o podłogę rozchodziły się po całym szpitalnym korytarzu. Dyszałam coraz, mocniej, aż płuca błagały o litość. Musiałam zwolnić. Zatrzymałam się przed salą zabiegową. Weszłam do środka, a następnie oparłam się o szafkę, próbując uspokoić oddech.
- Dziwne. Nie mogła się rozpłynąć. Szukajcie dalej! - Za drzwiami roznosił się głos poirytowanego oponenta. Skuliłam się bliżej ściany.
- Jak... Cię dorwę. - Ledwo wydusiłam z siebie.
- To mnie zabijesz?
Nie mogłam w to uwierzyć. Znalazł mnie? Nerwowo odwróciłam się, biorąc do ręki skalpel.
- Zostaw mnie w spokoju! - Uniosłam nieco ton, tracąc kontrolę.
- Ale ja tylko chcę ci pomóc. Zostaw to i chodźmy do twojego domu. - Ten uśmiech powodował odruch wymiotny. Rzygałam nim.
- Mam swój dom! Odejdź albo zrobię ci krzywdę. Dołączysz do tej suki. - Wiedziałam, co mówiłam. Prawdziwą groźbę. - Głuchy jesteś?!
- Eve. - Zaczął podchodzić bliżej. - Chodź ze mną albo będę niegrzeczny. - Coś trzymał za plecami. Broń? Strzykawka? Z każdej strony stanowił zagrożenie.
W jednej chwili wrzasnęłam, dźgając go w ramię. To było za mało. Rzuciłam się do gardła, tnąc kawałek po kawałku tkanki, aż przebiłam się do tętnicy. Krwawił. Cała podłoga zalewała się paskudną posoką.
- Zamilcz wreszcie! Zamilcz!
~~~~~~~~~~
Przez dłuższe granie notka pojawia się opóźniona w niedzielę. Trochę krwawa, ale mówiłam, że trzeba przekroczyć granice.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pisz, co o tym.sądzisz i jakie masz pytania lub drobne uwagi