Coś jest zbyt cicho. Za cicho. Nie ma żadnych hałasów, i nikt się nie kręci po sierocińcu w nocy. Cieszy mnie to, że w końcu słuchają moich zasad. Tak ma być. Samowolka będzie okrutnie karana.
Siedziałam przy biurku, pijąc kawę. Przeglądałam stare dokumenty "Lagoony" za czasów mojej matki. Kiedyś to ona zajmowała się sierotami z domów. Miała inne zasady i zupełnie inaczej na nią spoglądali. Była mila i przyjazna. Nikomu nie zrobiła krzywdy. Nikogo nie zabiła, bo nie musiała. Dzieci stały się sierotami przez nieszczęśliwe wypadki. Przed śmiercią nie poznała prawdy o "wypadkach" rodziców byłych podopiecznych. Gdyby się dowiedziała, to by mnie wydziedziczyła. A cała historia zaczęła się, jak miałam dwadzieścia jeden lat. Teraz liczę z czterdzieści, ale kogo to obchodzi. To nie od wieku zależy mądrość. I tak dużo wiem od nich. Zwłaszcza o samej "Lagoonie".
Na komputerze sprawdziłam zapis Lucii, jak był wpisany zgon jej matki i ojca. Patrzyłam na pierwszą stronę i pisało. Wypadek samochodowy. Eh no tradycyjne kłamstwo. Nawet ona tego nie pamięta. To tym lepiej. Chociaż nie pyta o nich i jest spokój.
Po przeczytaniu kolejnych raportów ze zgonów, na chwilę zdrzemnęłam się. W mojej głowie przywołały się wspomnienia. Claire, czyli moje matka trzymała w ręce gazetę.
Niemcy, Rafesten 1976. Kolejna para rąk pomaga osieroconym dzieciom. Państwo Clayton otwierają sierociniec "Lagoona". Mają już ponad 300 podopiecznych pod opieką. Według opinii są najlepszym sierocińcem w Niemczech.
-Jakoś ci się udało, mamo. Cieszę się, że wychodzisz na prostą- pogratulowałam jej
-A myślałaś, że mi się nie uda? Kocham dzieci. Chcę im pomóc w dorastaniu w nowym życiu. I chcę, by dla nich Lagoona była domem.- wyznała mama
-Wiem, jak po wyjeździe z Hiszpanii było trudno, ale nie było innego wyjścia. Mamo, czy wojna skończy się kiedyś i wrócimy do naszego domu?- spytałam, patrząc na nią
-Nie wiem tego, kochanie. Mam do ciebie pewną sprawę. Gdyby coś mi się stało, zajmiesz się sierocińcem. Obiecaj mi to- wręczyła mi zapasowy klucz
-Obiecuję.
Nagle zbudził mnie dźwięk telefonu. Podniosłam słuchawkę.
-Dzień dobry. Mówi Maner Clayton. Kto mówi?- przedstawiłam się, przecierając oczy
-Nie poznajesz mnie, córeczko?- spytała, a jej głos brzmiał, jak głos mojej matki
Spuściłam telefon na ziemię. Byłam przerażona. Jak ona przeżyła? Przecież byłam przy jej śmierci, To musi być zły sen. Jakiś koszmar. Lekko otrząsnęłam się. Połknęłam kilka tabletek na uspokojenie, popijając wodą.
-Przepraszam, ale to musi być pomyłka- nadal nie potrafiłam zapomnieć jej głosu
-To nie jest pomyłka, Maner. Chcę, byś oddała mi sierociniec. Należy do mnie. Rozumiesz?!- wydarła się, jakby chciała prosić, ale nie umiała tego wyrazić słowami
-Ty nie żyjesz... Widziałam, jak umierasz! Ty nie istniejesz!- krzyczałam do rozmówcy
-Istnieję, żyję i nie umarłam. Przyjadę po to, co należy do mnie, a ty pójdziesz a kratki, albo do psychiatryka- zagroziła mi, a ja rzuciłam mocno telefonem o ścianę.
Rozpadł się na części. Ekran był popękany, a obudowa leżała w kawałkach. Chciałam zasnąć. Zapomnieć, co usłyszałam. Nie wierzę, że moja matka żyje i po tylu latach chce odzyskać sierociniec. Nie pozwolę jej na to. Nie pozwolę. Pozbędę się jej ostatni raz. To będzie ostatni akt.
Siedziałam przy biurku, pijąc kawę. Przeglądałam stare dokumenty "Lagoony" za czasów mojej matki. Kiedyś to ona zajmowała się sierotami z domów. Miała inne zasady i zupełnie inaczej na nią spoglądali. Była mila i przyjazna. Nikomu nie zrobiła krzywdy. Nikogo nie zabiła, bo nie musiała. Dzieci stały się sierotami przez nieszczęśliwe wypadki. Przed śmiercią nie poznała prawdy o "wypadkach" rodziców byłych podopiecznych. Gdyby się dowiedziała, to by mnie wydziedziczyła. A cała historia zaczęła się, jak miałam dwadzieścia jeden lat. Teraz liczę z czterdzieści, ale kogo to obchodzi. To nie od wieku zależy mądrość. I tak dużo wiem od nich. Zwłaszcza o samej "Lagoonie".
Na komputerze sprawdziłam zapis Lucii, jak był wpisany zgon jej matki i ojca. Patrzyłam na pierwszą stronę i pisało. Wypadek samochodowy. Eh no tradycyjne kłamstwo. Nawet ona tego nie pamięta. To tym lepiej. Chociaż nie pyta o nich i jest spokój.
Po przeczytaniu kolejnych raportów ze zgonów, na chwilę zdrzemnęłam się. W mojej głowie przywołały się wspomnienia. Claire, czyli moje matka trzymała w ręce gazetę.
Niemcy, Rafesten 1976. Kolejna para rąk pomaga osieroconym dzieciom. Państwo Clayton otwierają sierociniec "Lagoona". Mają już ponad 300 podopiecznych pod opieką. Według opinii są najlepszym sierocińcem w Niemczech.
-Jakoś ci się udało, mamo. Cieszę się, że wychodzisz na prostą- pogratulowałam jej
-A myślałaś, że mi się nie uda? Kocham dzieci. Chcę im pomóc w dorastaniu w nowym życiu. I chcę, by dla nich Lagoona była domem.- wyznała mama
-Wiem, jak po wyjeździe z Hiszpanii było trudno, ale nie było innego wyjścia. Mamo, czy wojna skończy się kiedyś i wrócimy do naszego domu?- spytałam, patrząc na nią
-Nie wiem tego, kochanie. Mam do ciebie pewną sprawę. Gdyby coś mi się stało, zajmiesz się sierocińcem. Obiecaj mi to- wręczyła mi zapasowy klucz
-Obiecuję.
Nagle zbudził mnie dźwięk telefonu. Podniosłam słuchawkę.
-Dzień dobry. Mówi Maner Clayton. Kto mówi?- przedstawiłam się, przecierając oczy
-Nie poznajesz mnie, córeczko?- spytała, a jej głos brzmiał, jak głos mojej matki
Spuściłam telefon na ziemię. Byłam przerażona. Jak ona przeżyła? Przecież byłam przy jej śmierci, To musi być zły sen. Jakiś koszmar. Lekko otrząsnęłam się. Połknęłam kilka tabletek na uspokojenie, popijając wodą.
-Przepraszam, ale to musi być pomyłka- nadal nie potrafiłam zapomnieć jej głosu
-To nie jest pomyłka, Maner. Chcę, byś oddała mi sierociniec. Należy do mnie. Rozumiesz?!- wydarła się, jakby chciała prosić, ale nie umiała tego wyrazić słowami
-Ty nie żyjesz... Widziałam, jak umierasz! Ty nie istniejesz!- krzyczałam do rozmówcy
-Istnieję, żyję i nie umarłam. Przyjadę po to, co należy do mnie, a ty pójdziesz a kratki, albo do psychiatryka- zagroziła mi, a ja rzuciłam mocno telefonem o ścianę.
Rozpadł się na części. Ekran był popękany, a obudowa leżała w kawałkach. Chciałam zasnąć. Zapomnieć, co usłyszałam. Nie wierzę, że moja matka żyje i po tylu latach chce odzyskać sierociniec. Nie pozwolę jej na to. Nie pozwolę. Pozbędę się jej ostatni raz. To będzie ostatni akt.
Wow!!!
OdpowiedzUsuńTo jest strasznie dziwne. Wydaje mi się, że ta cała matka Maner to spisek Colii, ale z drugiej strony skąd oni by o niej wiedzieli? Ciekawe. Czekam na ostatni post z tej serii.
Paul to ostatni post z tej serii, a treaz będzie następna: W głębi umysłu A nie wiem, czy Colia, by specjalnie ja nastraszyła, jak mają lepsze zajęcia do roboty np: urodziny Lucii ;)
UsuńCo ?!? To byl sierociniec matki Maner ?!? Wow tego to sie nie spodzielam.
OdpowiedzUsuńMatka Maner zyje ? A w ogole jak ona umarla?
Notka wow!
No w końcu musiałam ożywić akcję . Wiem, że niebawem ten blog was znudzi a będzie trwał do czerwca . Postaram się , by niczego nie brakowało ;)
UsuńU mnie nn ;)
OdpowiedzUsuńOki już patrzę ;)
UsuńWow! Wow! Wow! No tu mnie zaskoczyłaś! Matka Maner?! Kurde ona kochała dzieci,to czemu ta ich nienawidzi? Ej a co to miało znaczyć z tym:pozbędę się jej ostatni raz?! O rany! To straszne!:-o. Notka świetna,bardzo ciekawa! Czekam na następna! Jak najszybciej proszę!:-*
OdpowiedzUsuńDzisiaj będzie z nowej miniserii. Zacznie się od urodzin Lucii. Fajnie, że ci się podoba ;)
Usuń